Są takie dziwne, obłędne godziny,
Gdy duch, tęsknotą wielką upowity,
Porzuca ziemię, w inne mknąc dziedziny:
W błękitne dale, w rozzłocone świty
I, na zaświatów stanąwszy rubieży,
Znów mocno kocha i znów mocno wierzy.
I cichy, smętny, zadumany staje
Nad jakimś jasnym, srebrnopiennym zdrojem,
Gdzie się po wzgórzach pną różane gaje,
Majestatyczne wielkim swym spokojem,
A nad gajami mgły rozwiewne wiszą
I przestwór dziwną otulają ciszą...
A z onych gajów sennie i powoli
Idzie ku niemu śnieżno-biała Psyche
W przejrzystej szacie, w blasków aureoli,
A z wonnych ust jej płyną słowa ciche
I rozdzwaniają naokół srebrzyściem,
Jak lekkim wiatrem potrącone liście...
I idzie jasna, mgieł osnuta zwojem,
A za nią dróżką, wyścieloną rosą,
Białe dziewczęta płyną białym rojem,
I w małych dłoniach rąbki szat jej niosą
I, spoglądając na przezroczą panią,
Różanem kwieciem lekko sypią na nią...
Sypią i sypią, a motyli rzesza,
O jasnych skrzydłach, malowanych tęczą,
Na jej ramionach sennie się zawiesza,
I chóry muszek pozłocistych brzęczą
I, utworzywszy nad jej głową wianek,
Po cichu szepcą: już świt... już poranek...
Wtem znika Psyche, w ciszę się rozwiewa,
W mrok się przetapia złoty błysk świtania
I tylko w dali gdzieś różane drzewa
Z przed moich oczu lekka mgła przesłania
I jeszcze dusza wonią się napawa,
Ale niedługo: z snu wykwita jawa...
O, smutna jawo — o, przesmutne życie,
Czemu mi ogniem przepalacie duszę,
Czemu pałace świetlane burzycie
Utkane z tęczy — i dlaczego muszę
Wieczyście cierpieć i tęsknić bezkreśnie
Do owych gajów, którym widział we śnie?..