Troje nas było w tym gockim kościele.
Zdało się Losom, że nas jest za wiele;
Wilec z trojgu jeden, losem naznaczony,
Odszedł, z tej ziemi w zagrobowe strony.
Dwoje nas tylko na świecie zostało
I czujem dzisiaj, że nas jest za mało!
My nie wiedzieli pod tych wleżyc cieniem,
Okien tych barwnych wieńczeni tęczami,
Ze lat trzy minie - a będziemy sami -
I on nam w sercu już tylko wspomnieniem!
Nie przeczuwali - ani pomyśleli -
Ze lat trzy minie - a grób nas przedzieli!
Że czoło jego - to śnieżne - to dumne -
W myśl, tak promienne, pójdzie spocząć w trumnęl
A gdy grał z tobą tę pieśń Mozartową,
Pieśń nieśmiertelną śmierci - pieśń królową,
On sam nie wiedział, że samemu sobie
Kładzie akorda - jak napis - na grobie!
Czy ty pamiętasz tę szlachatną postać?
Ten wzrok, tak pełan ukrytej katuszy?
Te słowa mądre, co musiały zostać,
Ody raz słyszane, w słuchającej duszy?
I te przepiękne - blade - smętne lica,
Z których wewnętrzna biła tajemnica?
Ten chód tak lekki, jak nie z tego świata?
Ten ruch łagodny, a razem wspaniały?
Czy ty pamiętasz postać mego brata,
Kształt ten, co w, trumnie dziś zanurzon cały?
On zniknął - zniknął - my dotąd pod słońcem
Z tej strony grobu, przed łez, trosk, mąk końcem!
Boga się pytaj! czy nie przeznaczeni,
Jak żagle w burzy, zdzierać się w przestrzeni
I bez spoczynku, na zawsze skazani,
Płynąć po falach - nie znaleźć przystani!
Patrz na ten kościół - on spokojnie stoi!
Tam z wami żyłem, wy drodzy, wy moi!
Dzień schodził w górach po winnic zieleni,
Qdzie bory szumią i potok się pleni!
A w wieczór razem - w cichym razem domu,
Razem we trojgu. - Tak zawsze i wszędzie
Kiedyż być miało. - Już nigdy nie będzie!
Bo weń uderzył Boiżego cios gromu!
Nie piorun burzy, co tamte hart głazu.
I serce ludzkie rozrywa ad razu,
Lecz cichy - zdradny - z wolna - żmijowaty,
Grom, co się wciska popod samo serce,
Aż wyssie z lica wszystkie lica kwiaty
I zgasi życie w ostatniej iskierce!
Oczy roztworzył po wielu dniach męki,
A, nie mógł ścisnąć mi, konając, ręki!
I choć przytomny - zeszedł bezprzytomnie,
Bo spojrzał tylko - a nie rzekł nic do mnie!
Wzrok jeden rzucił - w górę - w niebo - w Boga!
I czoło schylił. - Zmartwiał wzrok, rzucony
Raz stąd ostatni w ponadziemskie strony!
Skrzepł, wzrok ostatni - i wszczęła się droga,
Co duszę jego porywając z ziemi,
Złączy śmiertelną tam z nieśmiertelnemi! -
Tam - w tych przestworach bez miary - bez końca -
Kędy szlak każden po gwieżdtetetym niebie
Wiedzie, o Panie, w blask Twojego Słońca -
I ma na końcu, Ojcze, tylko Ciebie!
A ciało martwe zostało mi w ręku,
I padłem obok bez łzy i bez jęku!
I takem leżał przy tym ciele długo,
Jakby sam zdjęty przy nim śmiercią drugą!
A gdym się ocknął - i spojrzał w te zwłoki,
Tlał na tym czole wyraz tak wysoki
I twarz ta była tak piękna, na nowo,
Że mi się zdała - twarzą Chrystusową!
I kląkłszy nazad przed trupem w pokorze,
Krzyknąłem pewny: "On Twój, Panie Boże!"
Wtedym zapłakał - nie nad nim - nad sobą!
Bo samolubną ogarnian żałobą,
Pustynię życia ujrzałem dokoła!
Twój obraz tylko podniósł się z oddali,
Jak kształt drugiego losów mych, anioła,
I płynął ku mnie na dmi moich fali!
Zresztą głos żaden już na mnie nie woła!
I żadno czucie wzruszyć mnie nie zdoła!
Czy kwiatki kwitna, czy świat w proch się wali,
Wszystko mi jedno - i jedno na wieki!
Bo! duch mej duszy ode mnie daleki!
On, co miał wspierać mnie wśród nawałnicy
I dźwigać ze mną z grobowej ciemnicy
Cień zmarłej Matki - by Chrystusów wzorem,
Bóg nasz pogrzebam witał Tryumfatorem!
On, co miał ze mną - - - ach! serce marzyło!
Lecz o tym wszystkim już dzisiaj nic marzy!
Przybyło więcej tą jedną moguą
Do mogił - naszych - bezdzietnych cmentarzy!
Mniej coraz duchów na Matki obronę!
Wszystkie precz idą - a w tę samą stronę:
Za świat - za Polskę - w niewidzialność grobu!
I naim tu walczyć już nie ma sposobu!
Serca podniosłe pękły. - I myśl wszelka,
Byleby tylko wolna - silna - wielka -
Zegna się z nami. - Wszystko, co jest Boże,
Tu nas opuszcza - i o złej godzinie
Przepada w jakieś zagubienia morze,
W oczach się naszych rozpływa i ginie!
Los mi przeciwny. - Życia mego chwalą
Śpi w jego grobie - bez niego ja niczem!
On mi był siłą, co mi rozum dała,
Bo mnie gnał naprzód wiecznym prawdy biczem!
On serce moje umiał wyżej męki
Stroić, jak lutnię, w mąk zwycięskie dźwięki!
On jędrnym słowem tłumaczył mi wiele -
Milczeniem nawet mówił życia cele!
I gdym posłuchał głosu jego chwilę,
Czułem, żem w duchu odrodzon na sile!
Wtedy mi w piersiach dzikie biło męstwo!
Świat mi wyglądał jako pole czymu!
Już mi w oddali jaśniało zwycięstwo
I kwitł na skroni przyszły liść wawrzynu!
A teraz? w czarze nad brzeg już trucizna!
On w grobie jednym - a w drugim Ojczyzna!
I na tych grobach ja, miotany szałem,
Z tobą silę jedną, o siostro, zostałem,
Z tobą już tylko! -
Aniele niewieści,
Tyć przy mnie dotąd - nie odeszłaś jeszcze!
Ja w twych spojrzeniach rozpacz moją pieszczę!
Lecz w twoim ręku, ach! miecz się nie zmieści!
Tyś Anioł piękna - tyś Seraf pokoju!
Dłoń twa ze śniegu nie krwawi się w boju,
W dzień sądny zemsty ty wśród twego ludu
Nie staniesz przy mnie - i kiedy w noc ciemną
Grom. śmierci spotkam miasto zwycięstw cudu,
Padnę sam jedem - ty nie padniesz ze mną!
Ni z konia nawet, schylona z ukosa,
Nie ściśniesz ręki mi wśród trupów stosa!
I na tym krwawym żołnierza pogrzebie
Przy bracie twoim, ach! nie będzie ciebie!
Lecz nim ta chwila nadejdzie - a może
Nie przyjdzie nigdy - tyś moim zbawieniem!
Tęczą jedyną w zaćmionym przestworze!
Miłości mojej tyś ostatnim pieniem!
Niech głos twój słyszę - niech dotknę się dłoni!
Ta dłoń mnie może - od zguby - obroni!
A głos twój jeszcze może w tchnienia wieszcze
Pierś tę samoftną zaludini - rozdzwoni!
Chodź płakać razem ponald grabów głazem,
A z leż tam naszych wzrosną smętne - duże -
Jako krew spiekła z smutku - czarne róże!
Z nich wieniec rzucim na Polski mogiłę!
A drugi jemu złożymy w ofierze!
On wtedy z niebios ześle tu nam siłę,
Byśmy żyć mogli i umierać w wierze!
O siostro moja! w wierze, że ta Święta,
Co śpi w wiezieniu, zerwie w końcu pęta -
I że Bóg świata - to Pan miłosierny,
Na pyszne pyszny - ale wiernym wierny!