Na Izraela cierpiący lud,
Klęska wciąż bije za klęską,
Zniszczone łany, niewola, głód,
Siłą go gniotą nadmęską.
Schylone czoła uznoił pot,
Twarze by chusty wybladły —
Myśl już straciła sokoli lot,
Ramiona na dół opadły.
Snują się męże blade jak cień,
Do mężów dziatwa się garnie.
Tak noc zapada, tak wschodzi dzień,
I nowe wschodzą męczarnie.
Wróg wygnał biednych z ich własnych leż,
Popalił domy, namioty,
W jaskiniach chroni się dziki zwierz,
Gdzież im schronienie wśród słoty.
Na polach dawno nie chodzi pług,
W oczach zda czytać się zguba.
Gdzież ów potężny, ów wielki Bóg?
Bóg Abrahama, Jakuba?
Przedniejsi z ludu padli na twarz,
I w prochy nurzają czoła,
I tak zostali jak przednia straż,
Którą do boku Pan woła.
I wzniósł się okrzyk jak gromu huk,
Straszny jak potwór stugłowy,
Stawiajmy bogi — bo gdzież nasz Bóg?
Nie masz już, nie ma Jehowy!