Dość już łez tych dziecięcych, dość krwi próżno przelanej,
Dość nadziei, porywów rozpaczy!
Dość, tych marzeń szalonych, że od Boga wybrany
Naród z kajdan uwolnić Bóg raczy.
Czyż te lata niedoli, czyż wiek ciężkiej pokuty
Zmysły nasze do tyla zaćmiły,
Że nie pojmiemy, iż naród z praw człowieka wyzuty,
Równie Bogu jak ludziom niemiły?
Gdy Izrael, mąż Boży, legł pod nieszczęść brzemieniem,
Nie oglądał się w niebo za cudem,
Lecz proch sypał na skronie, pierś umartwiał włosieniem,
I do trudów hartował się trudem —
I nam dzisiaj nie jęczeć, nie oddawać się Bogu,
Lecz tleć zemsty uczuciem tajonem —
Naród polski nie Jobem ma się zewlec z barłogu,
Ale powstać Dawidem, Samsonem. —
Więc łez łzami nie gonić, i sił we łzach nie trwonić,
I nie wić się w boleściach konania:
Lecz uderzyć o serca, i na naród wciąż dzwonić,
Do ciągłego go wzywać czuwania.
A gdy z dziejów strażnicy dzwon na jutrznię zająknie,
Wstać jak jeden mąż, ramię z ramieniem:
Biada, komu przed czasem pierś z boleści rozpęknie,
Wolność tylko dla żywych zbawieniem!