Jak pijany jedwabnik błyszczącym kokonem
Omotałem się przędzą marzenia tęczową…
Zamieszkałem w królestwie poezji złoconem,
Gdzie kolorowe słońca tęczują nad głową…
Gdzie skrzypcowej orkiestry lament przytłumiony
W urywanych szlochaniach dochodzi spod ziemi,
Gdzie melodyjnie dźwięczą kryształowe dzwony,
Cicho, lekko trącane sercami złotemi…
Gdzie śpiewają czarownic złotopióre kosy,
Kryształowych rzeczułek wibruje brzęk szklany,
Gdzie przymrużone oczy Baśni złotowłosej
Pogrążają w ocean rozkosznej nirwany…
***
Zasłuchany w akordy nadziemskiej muzyki,
Pieszczącej, kołyszącej rytmicznie słuch duszy,
Znienawidziłem życie, brutalny tłum dziki,
Co się fałszywym ludzkim dostojeństwem puszy…
Znienawidziłem wstrętne homo sapiens zwierzę.
Przepojone od wieków trucizną obłudy,
Nad własną zwierzęcością płaczące nieszczerze,
Targające w rozpaczy włochaty łeb rudy…
Znienawidziłem instynkt rozrodczy potężny,
Zamaskowany chytrze płciowy popęd głuchy,
Pod pozorem miłości pajaca i księżny
Plugawiący nieszczęsne, obłąkane duchy…
***
Uciec, uciec przed życiem, przed ludzką gromadą,
Zadającą ascetom męczarnie Tantala…
Schronić się gdzieś daleko przed Nemezys bladą,
Która w żyłach płomienie miłości rozpala…
Uciec przed codzienności szarzyzną banalną,
Spod pneumatycznego powszedniości klosza…
Niech siarczyste pioruny w nieszczęsną pierś palną,
Niech nad biednym tułaczym łbem pióra nastroszą.
Potwornooki puchacz z szatańskim chichotem
W ciemnościach pajęczyną zasnutej pieczary…
Byleby stracić z oczu życiowy dzień szary,
Byleby gdzieś się schronić przed kurzem i błotem…