Za sobą w dali miałem Rzym,
Przede mną przestrzeń siną,
Gdzie pod górami wił się dym;
Ruina za ruiną.
Równo się droga ciągnie w dal,
Gdzieniegdzie cyprys przy niej
I tylko wiatru lekka fal
Przelata wskroś pustyni.
Kędy odwiecznych ruin gruz,
W rozdołach strumień świeci,
Bawoły dągnion skrzypi wóz,
A pył na błękit leci...
Przy wozie chmurny ciągnie kmieć,
Znać obcych ludów plemię;
Gdy król Wandalów krzyknął: leć,
Pociągnął na tę ziemię.
Z nim do Italii cudnych stref,
W harmonii ustroń błogą,
Ten barbarzyńców przyszedł śpiew,
Co słychać tam nad drogą.
Pod górę, nad te szczyty skal,
Gdzie miasto w mgłę się zlewa,
Jucznego muła starzec gnał
Kołacząc w trepki z drzewa.
Droga szła jedna w górę, tam,
Gdzie biały gród na skraju.
Ta do klasztoru wiodła bram,
Ta po oliwnym gaju.
Gdym go pozdrowił, zwolnił chód
I odparł: - Pokój z wami;
Otóż i piękny mamy chłód,
A tam i miasta bramy.
Słońce zachodnie spada, ot,
Za naszych murów wieżę;
Toż pewnie siostra tam u wrót
Czeka cię na wieczerzę? -
A ja westchnąłem z piersi: - Ach!
Daleki ja przychodzień;
Gdzie moja chata, ojców dach,
Obracam oczy co dzień.
Z Polski ja rodem... - Z Polski?... - Tak -
Lecz snadź nie słyszał o niej,
Bo tylko głową czyni znak
I dalej muła goni.
- Ach. to daleko, straszny świat,
Mil tysiąc będzie może...
A mnie ośmdziesiąt blisko lat.
A zawsze w tym klasztorze...
Żal mi cię, chłopcze - starzec rzekł,
Jam łzy powściągnął w krtani.
On poszedł w górę, jam się wlekł
Przez smutny bór Kampanii...
Jego - klasztornej braci chór
U wrót powitał błogo;
Jam śród błękitnych włoskich gór
Nie spotkał z swych nikogo.