Szlachetny ptaku, i ciebie kajdany
Jak swobodnego człeka obciążono...
Nad czołem twoim wstaje świt rumiany,
W pogodnym niebie twe źrenice toną,
Podrywasz skrzydła i spadasz, ściągnięty
Do brudnej deski ohydnymi pety...
Łańcuch cię trzyma przy więziennym drzewie,
Więc pióra strosząc siedzisz w niemym gniewie.
Wokoło ciebie - podłego pomiotu
Grzebią się w piasku gołębie i kury,
A ty, mocarzu szerokiego lotu,
Co na łabędzi stado spadasz z góry
Albo po skałach górskie ścigasz sarny,
Spętany, dumasz, zwrócon pod mur czarny.
Dwa razy - człowiek powiada domowy -
Już rozrywałeś ohydne okowy;
Obyś. gdy jeszcze rozerwiesz raz trzeci,
Poleciał w strony, gdzie myśl moja leci,
I ziemi mojej, którąm tak opłakał.
Zaświstał radość i wolność zakrakał.
Królewski plątał, życzęć tej podróży
Po niezmierzonym, modrym oceanie;
Obu nam życie - o, jakże się dłuży!
Słońce nam świeci jak na urąganie.
Patrzysz mi w oczy l w żałosnym skrzeku
Świadczysz, że jedną i tę samą duszę
Los w piersiach ptaka zamknął i w człowieku
I jedno słowo: Jestem tu, bo muszę.