Ciężkie sny. Lwy skrzydlate, gryfy i papugi
jak jedwabne draperje nad nami się chwieją.
Jakże trudno jest płacić zaciągnięte długi
tym którzy muszą umrzeć a żyli nadzieją.
Bić się w piersi i wołać że nasza jest wina ?
Ależ świat nas oszukał a Bóg nas czy słucha?
Komu zdamy rachunek ze złotych okruchów
któremi nakarmiono marnotrawnych synów?
Złe wzięliśmy dziedzictwo, złe zbieramy plony
wiosłujemy bezradnie pod niebem spienionem.
Świat i miłość kupione za kradzione złoto
pożądań nie nasycą i pęt nie rozplotą.
Tak boleśnie jest wznosić słabe i związane
ręce któremi biodra pieściliśmy dziewczyn
i ustami przypadać do pobladłej rany:
do stygmatów Chrystusa Który w dom nasz nie wszedł.
Żegnajcie przyjaciele idący prostemi
liljowemi drogami do zacisznych dworów.
Pachną nad wami lipy a smuga wieczoru
wieje wam w zdrowe płuca ostrym smakiem ziemi.
Tkliwe i dobre żony czekają przy oknach
wyglądając strudzonych lecz jakże szczęśliwych!
Psy wierne wznoszą głowy na głos waszych kroków
i biegną na spotkanie przez szare pokrzywy.
Słońce — mądry gospodarz — w czarnej lasów studni
gasi naręcza ognia życiodajnej mocy.
Zasypiacie spokojnie pod namiotem nocy
właśnie wtedy gdy nam jest najtrudniej.
Gdy zdzieramy bandaże z ran niezabliźnionych
i krzyczymy krzyczymy skamlącym skowytem;
zanim wpłynie do okien ranek okrwawiony
by nowy dzień obwieścić szczęśliwym i sytym.
Źródło: Poomacku, Teodor Bujnicki, 1933.