W trzynaste lato szło mi życie,
Gdym pasał owce wedle wsi.
Czy Bóg sam jaśniał w nieba szczycie,
Czy jam śnił szczęścia cud w zachwycie,
Jak tylko dusza dziecka śni —
Tak błogo było mi w te dni,
Jakgdybym pasał trzodę Boga.
Zwołują już i na południe,
A ja w burzanach, paląc chrust,
O domu Boga marzę cudnie…
Zwidują mi się raje złudnie,
Modlitwa sama płynie z ust!
Igrają owce pośród bruzd,
Łagodnie świeci oko Boga…
Czy z piekieł trysła struga wrąca,
By prędko zwarzyć ten mój raj,
Czy też jarząca żagiew słońca
Spaliła rajski sen bez końca —
Zczerniało sioło, step i gaj,
Zbladł nawet niebios siny kraj,
I już nie śniłem chwały Boga!
Spojrzałem. Owce, wełny wiechy —
A ja ni owcy nie mam tam…
Posłałem wzrok na złote strzechy —
Bóg nie dał piędzi, jak za grzechy…
W calutkim świecie jestem sam…
Załkałem, myśląc o tem… Łkam
I na głos żalę się na Boga…
A tam, przy drodze gdzieś, dziewczyna,
Ukryta pośród smukłych traw,
Konopie czy też len dożyna,
Pod sierp ostatnią naręcz zgina,
A kładąc suszyć ją nad staw,
Płynącą zkądś z burzanów ław
Zasłyszy skargę mą na Boga.
Podeszła do mnie uśmiechnięta
Jak ten na łanie maku kwiat.
Całuje w usta… Pachnie mięta…
Dziewczyna zgania me jagnięta —
Choć one cudze, patrzę rad
I myślę „mój ten cały świat…"
I w sobie samym czuję Boga.
——————————
Dzieciństwa!… Jednak, kiedy wspomnę,
To taki mię ogarnia smęt,
Że ja, pacholę to bezdomne,
Nie orzę dzisiaj skiby skromnej,
Że nie umarłem jako pęd —
Nie znając chimerycznych pęt
I nie przekląwszy ludzi, Boga…