Nowo narodzonemu

Autor:

Jak­że ta­ki­mi dłoń­mi utrzy­masz pierś mlecz­ną
ma­leń­ki! - Prze­cież nie­ła­two...
W ży­łach mat­ki jak w ma­pie dro­gę so­bie wy­bie­rasz
i spo­koj­ny - wszak na­zwa­li cię czło­wie­kiem -
słu­chasz krwi jej. Pięk­nie szu­mi twa mat­ka.

Jest jak stru­mień cie­pły i bu­kiet,
a ty - ryba, kon­cha lub owad,
mlecz­nych świa­tów w za­du­mie słu­chasz,
tam kształt pierw­szy się za­czął ry­so­wać.

Nie bój się rze­czy nie­do­brych,
do spo­ko­ju ich pro­sto się przy­tul,
od ko­ły­ski zna­jo­my po­wrót
po­przez gło­sy zie­lo­ne i skrzy­py.

Za­nim stop­ka­mi do miej­sca do­trzesz,
gdzie praw­da bę­dzie jak pień drze­wa szorst­ka,
po­rzu­cisz stru­mień naj­słod­szy
i mięk­ką za­baw­kę z wło­sa.

I zmie­nisz imię. Zo­sta­niesz tyl­ko upar­tym lub wą­tłym,
jak nie­gdyś żoł­nie­rzy z oło­wiu sie­bie po­pę­dzisz do mar­szu,
zbu­du­jesz dom -bę­dzie więk­szy, pięk­niej­szy od tego z kloc­ków,
lecz ci i dom nie wy­star­czy.

Jak­że ta­ki­mi dłoń­mi, na któ­rych za­wi­ła mapa,
cią­gle jesz­cze ma­leń­ki! - utrzy­masz kształt wła­sny?
Już daw­no wy­ciekł szum, pięk­ny szum i mat­ka
wy­ga­sła.

Kie­dy zie­mia cię woła każ­dym ziar­nem jak war­gą,
ty po­wie­rzasz się oczom wy­rzu­co­nym jak mo­sty,
cie­niem wła­snym się chwie­jesz, głos do­by­wasz z opa­ru
i jak próch­no roz­świe­tlasz twarz swą co­raz wi­docz­niej

I usy­piasz w ra­mio­nach pust­kę, któ­rej się lę­kasz;
nie wiesz tyl­ko, jak wie­le snu ci da­dzą i kie­dy -
Nie myśl. Star­czy. Od­mie­rzą, mój chło­pacz­ku ma­leń­ki,
i po­ło­żą w wiecz­no­ści mięk­kiej, czy­stej jak śnie­gi.

Może ską­pić ci będą, ale bar­dzo mi­ło­wać
i od­mie­rzą ci ład­nie w me­tal śmier­ci war­czą­cej,
wte­dy dło­nie pod­nie­siesz i znów dźwi­gniesz na nowo
stru­mień mlecz­ny.
Jak Atlas bę­dziesz dźwi­gał bez koń­ca.

Czy­taj da­lej: Miłość bez jutra – Tadeusz Gajcy