Na wzorzystym jarmarku, gdzie farby nierówne
korali i lusterek - tam
kupił drewniany instrument
pełen dzwoniących gam.
Lutnię podobno. Więc uczył
struny niezwykle cienkie
wielu łagodnych nutek
przejęty bólem i lękiem.
Na wybrzeżu, gdzie chudy chart
nozdrza podał ku górze i smyczę
ściągał twardo - on grał
i uciszał rośliny nieliczne.
Tańczyła sól. Wiatry krzepły,
ptaki zaczęły płonąć,
wielkie łodzie pękały jak miażdżone orzechy
i zsuwała się ziemia ku domom.
Ptak uderzył o wodę, gdzie Odys
wracał wsparty plecami o maszt,
a już wtedy płonęła młodość
i żałosny lament wśród miast.
Wrzask obłoków krążył nad głową,
falowało powietrze, kamień,
bursztyn w rzęsach sosen pionowo
spadał hucząc i trawy łamał.
Więc zatrzymał struny i przez
wybrzeże szedł o wyspach śniąc foczych;
tylko wiatr grał na smyczy, gdy pies
jak ster prowadził mu oczy.