Ballada o stajence

Autor:

Mat­ka peł­na uśmie­chu i che­mii
dło­nie za­my­śla­ła w ba­lii
co wie­czór...

a nad dłoń­mi ty­mi
trzej kró­lo­wie spóź­nie­ni pła­ka­li.

Na­wet anioł­ki. Gip­so­we i krą­głe
na ko­lę­dach jak wiel­błą­dach fru­wa­ją­ce,
krót­kie szat­ki ha­fto­wa­ne ogniem
na jej rę­ce zrzu­ca­ły w lo­cie.

Wo­da nie by­ła zwy­kła. Ze źró­deł,
gdzie ka­dzi­dło ro­śnie i mir­ra,
pal­ma tak­że. I w li­ścia­stej urnie
Bóg się ma­ły w pio­sen­ce ob­my­wa.

Przy­cho­dzi­ły do niej z pu­sty­ni lwy pło­we
ga­sić czer­wo­ne ję­zy­ki,
po gło­sie ich, po tę­sk­no­cie ich — czło­wiek
zja­wił się śpiew­ny i zwy­kły.

Na sia­nie szem­rzą­cym, na szme­rze
obok ró­ży ci­chej i by­dła
le­żał. Lecz ró­ża z cier­niem
by­ła.

Trzej kró­lo­wie chło­sta­li zwie­rzę­ta,
ra­mio­na­mi ku gwieź­dzie śpie­wa­li,
za­my­śli­ła dło­nie mat­ka uśmiech­nię­ta
won­ne płót­no na zły ca­łun ko­ły­sa­ła w ba­lii.

Czytaj dalej: Miłość bez jutra - Tadeusz Gajcy