Straśna okropność w Warszawie się stała,
Jak opisuje nasza prasa cała,
Zjadły hrabinę jakieś ludożerce,
Srogie morderce.
Coś upatrzyły sobie te bandyty
Do nieszczęśliwej bezbronnej kobity,
Nic jej nie pomógł bilet pirszej klasy:
Okropne czasy!
Wlazła ci za nią jedna z drugą świnia,
Jak zacznie kurzyć paskudne Wirdżinia,
Za małą chwilę wszytko w kupie spało,
Tak ci śmierdziało!
Dalejże zbóje do onej niebogi,
Bidną hrabinę wywlekli za nogi,
Nos jej skrwawili, podbili jej oka,
Płynie posoka.
Wnet ułatwiwszy sprawę bez hałasu,
Tak po kamieniach wlekły ją do lasu,
Ledwie że czasem który okiem łypie,
Czy jeszcze zipie…
Potem te zbóje znalazły się brzyćko,
Ściągnęły ci z niej do koszuli syćko,
I nie baczęcy na płacze i jęki,
Wzięni na męki.
Takie historye pisały gazety —
Myślałek sobie: szkoda ci kobiety;
Naraz się wielga oschodzi nowina,
Że jest hrabina!
Wszystko się pyta, jak beło w tym lesie?
Beło — nie beło, nikt dziś nie dowie się;
Bo swojej krzywdy ta kobita święta
Nic nie pamięta.
Dyabeł nie dońdzie jak ta sprawa ma się;
Może i prawda co pisało w „Czasie”,
Że to pewnikiem beł socyalistyczny
Gwałt polityczny…