Pewien gość przejezdny, tęskniąc za niewiastą,
Wyszedł szukać przygód w Krakowie na miasto,
Gościu, gościu miły, gościu, gościu nasz,
Zdaje mi się, że ty coś źle w głowie masz.
Nakłada cylinder i cudne lakierki,
W grubym pularesie szeleszczą papierki,
Stanął przed źwierciadłem, by poprawić strój:
Drżyjcie Krakowianki, wychodzi na bój!
Elastycznym krokiem obchodzi plantacye,
Patrzy komu by tu postawić kolacyę:
Wyszło wprawdzie z krzaków panienek ze sto,
Lecz zdawały mu się nie dość comme il faut.
Nieco już nerwowy przebiega ulice
Coś, gdzieś, kiedyś słyszał o cygarfabryce
Zatem w tamtę stronę szybko zwraca chód,
Patrzy: dobra nasza, jest towaru w bród.
Zajął pod latarnią dogodną pozycyę,
Zwraca do dziewczęcia grzeczną propozycyę,
Lecz nim jeszcze zdążył w rozmowę się wdać,
Tak ci go „zwołała“ że psia jego mać!...
Zwabił do cukierni wreszcie dwie kobietki,
Pannę Salczę z Ryfczą, polskie midinetki;
Zjadły czekoladę, po sześć ciastek tyż
Cóż, kiedy tapen ja, aber sztyken nysz!
Ulice już puste, więc z resztką nadziei,
Pospiesza co żywo na dworzec kolei.
Może tam przynajmniej będzie jakiś ruch:
Cholera nie miasto, powiada nasz zuch;
Podsuwa się chyłkiem do jakiejś kobity,
Wtem go łapie za kark dama świętej Zyty
Rozjuszonym głosem krzyczy prosto w twarz:
Katolickich dziewcząt tknąć się ani waż!
Dobryś, mówi sobie, djabli wzięli randkę,
Gdzież ja o tej porze znajdę protestantkę?
Lecz umykać trzeba, to niezbity fakt,
Pójdę do teatru na ostatni akt.
Gość nasz, który zwiedzał cudzoziemskie kraje,
Widywał w teatrach lekkie obyczaje,
Zatem zakupiwszy cukrów cały stos
Śmiało za kulisy idzie wściubić nos.
Rozpoczyna zlekka wstępną galanteryą,
Dama robi na to minę bardzo seryo,
Płomień oburzenia bije jej do lic:
U nas, proszę pana, małżeństwo lub nic!
Wypadł gość z teatru, trzęsąc się jak w febrze,
Pędzi do hotelu, o rachunek żebrze;
Aż do Oderbergu łamała go złość:
Tak z Krakowa zniknął jeden dobry gość!