Julitta wtedy w szatni miała kątek
Cygany do tej knajpki chodzili
Masony — wiercipyski
Literaty — mąciwody
Kawaleria w ostrogach wiatru Szaserzy z dubeltówkami warg
Julitta nie tylko cumowała ich płaszcze do masztów
Temi i Owemu postrzępiony order wieszaka
Przyfraczyła
A potem kolorowa od szampańskiej oranżady
Szła z ręką na biodrze fantazyjnie — pod prąd
Hiszpańskim karminem
Duczesą kruczej rzęsy
Kastanietami spiczastych łokci
Między stolikami czyniła
Rejwach
„Patrz pan
Dyrektorze”
(Tu fotografię weselną prezentowała — przedwojenną wielce —
Na niej sama jedna z małżonkiem jak szparag)
Cóż to za chudeusz był
Ten mój małżonek Nieboszczyk
Kiedym go do Ołtarza Bożego przywiedła
„Istotnie
Widelec” —
Zgadzano się chórkiem wprost spod organów bolesnych
A Julitta zalewała się błogim
Deszczem filantropijnego uśmiechu
Obgryziony talerzyk z kieliszkami samorzutnie jakoś
Zawsze tak zawirował
Że Julitta za skarby nie mogła się wykrygować
„I otom co z chłopa
Za jaśniepana istnego wystrugała!
(Prezentowała drugi portret
Tym razem w trumnie
Zażywnego opasa
Z kandyzowanym wąsem
Podwiązaną szczęką
Z kamizelką nie dopiętą u samego szczytu śmiertelności)
Miał takie szczęście do kobiety!
Ale Panów Artystów
Rodzinna pociecha jakoś omija”
O tak
Julitta
Doprawdy to był ktoś
To się rzucało w oczy
Kiedy z niedopałkiem w miodowej dulawce
Płynęła w ciemną furtkę szatni
Jakby Bóg cały seks świata obrócił w karawan
A Jaśnie Pan — jako apostrofa —
Na długo się wśród śmiertelnych
Modą rozwielmożył