Mamy tych braci — tych zmarłych zaledwie,
Już przerzucanych po kartach historii,
Jak się przerzuca kamienie na sitach,
Winę na innych; na jarmarkach — żywiec.
Mamy tych braci — tych zmarłych zaledwie,
A już dźwiganych do wtórnej roboty.
Najpierw się muszą wyłamywać z szuflad,
Z matczynych biurek ze złoconym zamkiem,
Z owych izdebek czułości i trądu,
Gdzie leżą bladzi, zadławieni pudrem,
W powiędłych skrzydłach kołnierzyków Jula,
W maskach niemowląt lub swojonych ptaków.
Tam oni — chudzi, wiecznie anemiczni —
Błądzą po kątach, wikłają się w lustrach
Zdjęć amatorskich; przerzucają lasy
Cenzurek szkolnych, dentystycznych recept.
Umarli krzyczą w matczynych szufladach
Śmiesznym głosikiem z okresu mutacji.
Potem wędrują przez piekło legendy,
Wywoływani z płonących kieliszków;
Powstają z lękiem, kiedy się odmyka
Nie grób nad nimi, lecz wieko bufetu.
Pijaństwa zmarłych — kto zna te biesiady
Po ciemnych latach śmiertelnego postu?
Mamy tych braci — tych nietrzeźwych zmarłych,
Z wybiciem pierwszej porzuconych w barach,
Wiszących w szafie przy kelnerskim kitlu,
Jedynych żywych wśród butelek trupów.
Na biedne głowy w nagniotkach od nimbów
Sypią się kwiaty z poplamionych tapet.
I takich właśnie: chłopców elegijnych,
Którzy spod skrzydeł matczynych uciekli
Wprost do szynkwasu; chłopców nierozważnych
Biorą na spytki przy szkolnym pulpicie
Panowie w czerni — posiadacze palców
Wygiętych w narząd do ślinienia kartek.
I takich właśnie — zmęczonych nieżyciem,
Bardziej od żywych służbą spracowanych —
O małomówność winią złotouści,
O brak pokory — ujeżdżacze lektyk.
I — nawet bywa — co na mord pomarli,
Sądzą tych zmarłych za istnienie mordu.
A oni — żyjąc — żyli w kołnierzykach
I w wierszach Jula, i mieli te grdyki
Ledwie chłopięce, i za długie rzęsy,
I matki słodkie, pachnące bawełną.
I żyjąc — żyli lemoniadą, krostką,
„Listkiem do szyby — w ciemność — przyklejonym”.
Śmierć ich dopadła wprost z okola lampy,
Gdzie został Norwid; z tarczy słonecznika;
Z odbicia w wodzie; z utyskiwań matki;
Z pierwszego grzechu — siostrzeńca rozpaczy;
Że, miast różańcem, związano im dłonie
Lufą dymiącą — jedyna ich wina.
Mamy tych braci — tych zmarłych zaledwie,
Nie w grób wchodzących, lecz w ciężki wiek męski,
W surowość zrządzeń, które zmarłym każą
Obrastać w zmarszczki, sędziwieć na skroniach,
Mamy tych braci — wstydliwych i skrytych,
Którzy najchętniej przesiadują w domu.