Szybko się wali noc ponura,
Dzika, szalona dmie wichura,
Tam ciemny obłok, dżdżem pijany,
Za chwilę deszczem zrosi łany.
Strzelec z moczarów zeszedł skory,
Stado się spieszy do obory,
Ja z troską, co mi w sercu leży,
U Eru błąkam się wybrzeży.
Jesień rozpacza przy swem ziarnie,
Że je przedwczesna zima zgarnie,
Na cichym niebios swym lazurze
Widzi ciągnące chmurne burze;
Krew mi się w żyłach mroźnie ścina
Na myśl, że zbliża się godzina,
Gdy groza w duszę mą uderzy
Zdala od Eru mych wybrzeży.
To nie rosnącej poszum fali,
To nie zabójczy brzeg ten w dali —
Śmierć w jakiejkolwiek mknie postaci,
Człek nieszczęśliwy nic nie traci;
To serce gniotą mi łańcuchy,
To ból je szarpie straszny, głuchy,
Krwawi je raną troski świeżej,
Że mam od Eru pójść wybrzeży.
Żegnajcie wzgórza Coili starej,
Równie, wąwozy i moczary,
Gdzie przeszłość przędła swoje dziwa,
Błądziła miłość nieszczęśliwa!
Wy, moje druhy! Wy, me wrogi!
Posiądźcie miłość, spokój błogi!
Mnie łza do oczu gorzka bieży,
Że mam od Eru pójść wybrzeży...