W muślinach i atłasie, w złotym szychu cała,
Jak brylantowy motyl po scenie fruwała,
Fałszywe jej klejnoty dodawały blasku —
Śliczną była, jak anioł na świętym obrazku.
A kiedy sztuczne słońce światłem ją oblało —
Zdawała się być gwiazdą, albo lilją białą.
I jako pani elfów z cudownem obliczem,
Zapominała biedna, że w życiu jest.... niczem,
Że wszechwładna królowa na scenie, w balecie —
Jest tylko córką praczki ubogiej na świecie
I kiedy zrzuci z siebie strój kąpany w złocie —
Musi wracać w łatanych bucikach po błocie
I z ułudnych ją marzeń rychło głód ocuci,
Gdy do zimnej izdebki pod strychem powróci....
A kiedy zmruży oczy tańcem roziskrzone,
Zły duch pokuszeń przed nią odchyla zasłonę
I zda się jej, że świat jest teatralną salą,
W której się same słońca, jak kinkiety palą —
Pełno lóż dookoła, a jak sala długa,
W każdej hrabia lub gruby bankier na nią mruga
I wabi, jak Małgosię uśmiechem Mefista....
Dziś uśnie jeszcze głodna, zmęczona i czysta.