Z pomiętych kart

Pod osłoną chmur czarnych złote słońce zgasło,
W dali grom huczał głuchy, niby walki hasło,
Smutne brzozy, jak płaczki rozpaczą targane.
Zawodząc szum żałosny, chwiały się rozwiane,
A wiatr szarpał im liście i unosił w górę,
Jakby draźnić chciał niemi nasrożoną chmurę....

Za brzozową aleją, zdala — w głębi sadu
Stała altana, liściem skryta winogradu, —
Przez okienka jej barwne, jak złamane strzały,
Błyskawice się cicho do nóg nam rzucały.
Było nas tylko dwoje i — burza nad nami....
Ty strwożona i drżąca, jak powój u ściany
Tuliłaś się do łona mojego ze łzami,
Ilekroć jasne blaski wpadły do altany,
I szeptałaś mi zcicha, cisnąc ręce moje,
Niby spłakane dziecko: „Ja się burzy boję“....
A jam musiał tłomaczyć tobie, jak dziecięciu,
Że przed burzą schronienie znajdziesz w mem objęciu.
Pamiętasz, że przed każdą potem błyskawicą,
Memi usty twe łzawe oczy zamykałem?
O! tych słów nie zapomnę nigdy, w życiu całem:
— „Mym pierwszym pocałunkom, luba, gromy świecą,
„I niebo dziś za świadka mej miłości służy!“...
Ale ty się skarżyłaś wciąż na myśli smętne,
Na jęki drzew, łamanych potężnym tchem burzy
I na me usta, ciągle twym oczom natrętne.

Pamiętasz, jak się potem w to schronienie nasze
Zabłąkał i ktoś trzeci, ścigany wśród drogi?
Płoszone jękiem wichrów, biedne jakieś ptaszę,
Przyleciało, ćwierkając rozpaczliwie z trwogi
I w ciemnościach się skryło gdzieś pod samym dachem
I zmilkło nagle, jakby oniemiałe strachem.
Ten towarzysz skrzydlaty dodał ci otuchy,
Bo choć w dali się toczył odgłos gromów głuchy,
Spokojniejsza, oparłaś skroń na mem ramieniu:
Własnych myśli słuchając, — twoje serce śniło....
Jam o burzy zapomniał, jak ty — w rozmarzeniu,
I tak nam lubo, błogo, tak nam dobrze było.
Że wśród burzy spłakanej wreszcie deszczu strugą,
Siedzieliśmy tak troje razem, długo, długo....
Ja, ty i ptaszę małe, co z kłótliwym grzmotem
Rozmawiało niekiedy lękliwym świegotem.

Dawno temu — a serce ciągle na uwięzi
Owych wspomnień, do znikłej wciąż przeszłości wzdycha,
Dziś, świeży liść się zwiesza z tych samych gałęzi,
Niebo jasne, pogodne.... noc zapada cicha,
Słońce niby w myriady iskier się rozprysło,
A każda gwiazda płonie wśród błękitów fali....
Kilka chmurek niezwianych na niebie zawisło....
Spokój taki!... pastuszy słychać flet w oddali,
W tchnieniu nocy z łąk płynie zapach sianożęci....
Czemuż z zwieszoną głową smutny pytam siebie,
Gdzie burza, co tak lubem echem gra w pamięci?
Czemu niema błyskawic i gromów na niebie.
Dlaczego choć to ptaszę małe nie przyleci
Przypomnieć ową chwilę rozkoszną świegotem?...
Dlaczego teraz cicho, jasno, niebo świeci —
Kiedym ja sam i smutny, — kiedy myślę o tem:
Czemu serce na przekór tej pogodnej chwili
Za dawną burzą tęskniąc, tak żałośnie kwili, —
I ciężko mu dziś patrzeć, jak się z twarzą bladą
Mary krótkiego szczęścia w trumnę wspomnień kładą...

Czytaj dalej: Choina - Marian Gawalewicz