Ptaszek na sztachecie
sąsiedniego ogrodu
piłuje szklaną piłą
piosenkę żałosną. —
Przed chwilą grał na flecie
z melodyjnego lodu,
lecz słońce flet stopiło
i w kroplach rozniosło. —
Tam znowu inny, wyżej,
uparcie jak chińczyk
kiwający głową
trzęsie dzwonkiem ze szkła. —
Krokusy rosną, chyże,
w kolorowej słodyczy,
jakby na ziemię płową
cała tęcza zeszła. —
Trawa wzrasta nagle,
jak ciągnięta ręką,
pachną niewidne kwiaty,
powietrzne balsaminy,
a kos w czarnem gardle
toczy nutę mięką,
zaczerpniętą przed laty
w studni Meluzyny. —