W Janku żądza się zapala,
Na małego wyjść kaprala,
Co to pobił wielkie ludy!
A wtem wrócił stróż do budy.
Jakże go mój pudel zoczy,
Jak nie szczeknie, jak nie skoczy!
Z takiem wojskiem niećwiczonem
Trudno być Napoleonem!
Tak skończyły się popisy!
Z stróżem przyszły dwa urwisy,
Stach i Józiek, obaj mali,
Więc się zaraz pokumali.
„Gdzie to panicz?” — „Podróż sobie
Dookoła świata robię!” —
Tak zakrzykną: — „O dla Boga!
To i nam tamtędy droga!
Pójdziem razem, bo tam bąki
Tną okrutnie, jak iść w łąki!” —
Idą, patrzą, łódź na stawie:
Dalej myśleć o wyprawie!
Janek wcale się nie cofa,
By w Kolumba grać Krzysztofa,
Więc powstaje okrzyk dziki:
— „Na odkrycie Ameryki!” —
Łódź, bo łódź! Niema co gadać!
Lecz gdy przyszło do niej siadać,
Stach i Józiek smyrk, bez szkody,
A nasz Janek buch do wody!
Nie wiem jakby się skończyło,
Gdyby stróża tam nie było.
Ten usłyszał wrzaski dzieci,
I na pomoc pędem leci.