I
Niosę sen szklany o szklanej górze,
ostroźnie,
i z rąk mi płyną krwawe ptaki,
od niebios bije grom i znaki,
a ludzie ślepi przyklękają, od boga
poboźniej.
Otoście, hipokryci, otoście, oszuści,
zapomnieliście mini, a ręce we krwi,
ach, wy d1rześcijanie, śpiewający puściej
w najpełniejszych kościołach,
puściej waszych dni.
Posłuchajcie, mit żyje,
czeka was przed bramą
i wbija ręce krwawe w wasze oczy ślepe
jak poernat pomocą do ziemi niczyjej,
i jest to samo, od wieków to samo.
II
Płynęły barKi wieków - ciemny Stary testament
przez fale barbarzyńskich rzek, i głucho
na każdym kroku epok odbijało: amen,
jakby kto zielni krzyczał prosto w ucho.
Ciągnęły lat wielbłądy i wędrówki ludów
pośród znaków, zbrodniarzy, proroków i cudów.
A coraz czarniej było - dymów krągłe dynie,
coraz duszniej przygasał rząd ofiarnych kaplic,
aż człowiek spojrzawszy w człowieka jak w lustro, wybiegł
na brzeg najdalszej trwogi, pod krzyk gwiazd i czapli.
A tętent dzwonów gonił głucho, niebo tocząc,
i nie było gdzie zbrodni pochować i oczu.