Przerażone nocą oczy okien
zaświeciły w ulicę plamami,
zakwefione ulice głębokie
ziały pustką - czarnymi ramami.
Rozpostarty nad czeluścią ulic
krzyk się łapie ściany rozpaczliwie,
do szyb drżący, dżwięczący się tuli,
rozpętany w bruku tWardej grzywie.
A tłum wciąż rósł
i krzyczał, wrzał,
plątał się w gruz
straconych chwil....
tłum w oczach rósł
nalanych krwią... ...i cisza znów...
...a szyby drżą... nie!!!
biegnął już... butami w bruk.. ulica drży... wybija takt...
tysiącem nóg...
tysiącem kroków
krzyczy bruk...
. . . . . . . . . . . . . . . . . .
serce kamieniem w piersi zamarło,
strach śliską łapą
ściskał za gardło cienie szarymi
gonią palcami... ...cienie goniące
...szmnią po ziemi... Zaplątały się ulice przędzą
bez wyjścia...
a kroki stukocą i pędzą...
dopadli...
. . . . . . . . . . . . . . . . . .
Tłum się skłębił czarnym wężowiskiem,
ręce! grożą pięściami zawarte, ręce! łapią od chciwości śliskie, ręce! szarpią ubranie rozdarte... . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Znów latarnie kiwają się w mroku,
gdzieś zamiera cicho echo kroków,
noc wylała w ciszy czarną rzeką, szmata ludzka... na bruku... skrwawiona...
symbol dwudziestego wieku...