Są ciągle zapłakane oczy umęczone,
żyły krwią ciemnosiną zakrzepły w łopocie
i liście konające w zmatowiałym złocie,
dni napuchłe od męki i myśli koronek.
Pies skulony zmęczeniem patrzy na nikogo.
Dni złotawe i puste pełznące do nocy,
zamykane za oknem, którym lęk się stoczył,
jak osoby pół obce stojące na progu...
Obojętne przyklękły kościoły po placach,
za płotami się chylą nagrobki kamienic,
ludzie pełzną wśród czasu, zmierzch się czernią pieni,
dzień do nocy dobiega i męką zawraca.
Dżwięki w pustce zamarły i płyną powoli
(groby ulic się kończą na miejskim cmentarzu),
nawet klęski mnie zimnem palącym nie parzą,
myśl już nawet mnie sercem nabrzmiałym nie boli...