Cóż to sie, moi mili,
cóż to się dnieje?
Święto, widać, jakoweś wielkie w Betlejem,
świecą gwiazdki na niebie,
Panna Dziecię kolebie,
święty Joseph z radości się śmieje.
Aniołowie nad szopka
dmą w zielone trąbki,
Maleńkiemu z radości błyszcza się ząbki.
Przybywają pasterze,
dary niosą w ofierze:
czekoladki, petit-fours`ki, z cukru gołąbki.
Potem poczet królewski
przychodzi duży -
buty pyłem okryte, jak lo z podróży:
lo są ci trzej królowie,
orientalni mędrcowie:
dwóch białych, trzeci czarny warszawski Murzyn.
Lecz nie tylko do szopki
przybyli króle -
wszystkich lu można spotkać, wszystkich w ogóle:
w te bogobojne strony
przyszły nawet masony,
nawel Tuwim diabelski, straszliwy Julek.
Już Słonimski nastraja
auzoriską lirę
i myśli, jaką by tu kropnąć satyrę,
ale jakoś nie może:
wzruszyło się niebożę,
patrzcie: z oczu cynika łzy kapią szczyre.
Wszystko jest tak nieomal
jako przed rokiem.
Czarny Lechoń przyjechał srebrnym obłok em,
Wittłin we włosiennicy
przyszedł na pieszo z Nizzy,
w drodze karmił się wodą sodową z sokiem
Ze szwadronem lansjerów
jest i Wieniawa,
nie brak Kazia, Heleny i Jarosława;
jestem ja i Paczkowski,
Bandrowski, Irzykowski -
jak u Starszego Pana - cała Warszawa.
Panna sobie poprawia
złocisty kolczyk,
Boy chciałby coś powiedzieć, glos mu się plącze:
tyle ciepła. Broniewski
"w oczach ma rzewne łezki",
śpiewa: - Śpij, mój maleńki, ty komsomolczyk.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
A potem pito wódki
dużo i drańskiej.
Gwiazdy w niebie jak róże kwitły czekańskie.
Rzekł Tolek: - Jestem żydo-
żerca i wnet poszli do
"Małej Ziemiańskiej".