Od morza idą wielkie fale,
Idą leniwo i omdlale,
Niebieska woda u wybrzeża
W tuman się spiętrza i rozśnieża
I z szumem kaskadami ciska
Na szarych ruin rumowiska.
Różowiąc żagiel chwiejnej łodzi
W cień wysp i wzgórzy schodzi,
Na gór połogie senne grzbiety
Złotawe mglą się fiolety,
A z nad zielonych winnic w górę
Wulkan wyrzuca dymu chmurę.
Nad Sant Angelo mgieł koronka
W nieba niezmierny błękit wsiąka,
Nad skał rozdartych siwe pręgi
Białych obłoków wiszą wstęgi
I w dole, ledwo widne oku,
Bieleją domy na gór stoku.
A wkoło ruin dawnych zwały,
Mur zdruzgotany i zczerniały,
Olbrzymie czarne głazy w wodzie,
Lawa i pustka... Na zachodzie
Słońce, co się powoli zniża,
Zabłysło w chmurach na kształt krzyża.
Cichy, ogromny grób. Tam w głębi
Życia się wieczny splot nie kłębi —
Jak niegdyś lawa je zalała,
Od wieków leżą martwe ciała,
Których stąd nigdy nikt nie ruszy —
Strach w głąb tę schodzić ludzkiej duszy.
I serce bije jakąś trwogą,
Gdy brzeg od fali drży pod nogą,
Bo tam za każdym morza wbiegiem
Drży może szkielet pod tym brzegiem
I w tej ponurej, stęgłej ziemi
W takt się porusza wraz z żywymi.
Cicho tu. Widma ciszy senne
Zajęły pustki te kamienne;
Siedzą wśród ciemnych cieni rumu
I fal słuchają morskich szumu
I wychylają ptasie twarze
Patrzeć, kto idzie przez cmentarze?...
Może się trwożą ludzkim śmiechem,
Weselem oczu — i z pośpiechem
Kryją się w jamy, które drąży
Woda, nim wzrok je ujrzeć zdąży,
A potem patrzą z skał parowu
Skulone, czy jest cicho znowu?
I jak jaszczurki z swych komyszy,
Wychodzą blade widma ciszy
I rozglądnąwszy się, znów w cieniach
Ruin siadają na kamieniach
I patrzą w głuche, ciemne morze...
Ludzkie je szczęście trwoży może...