Chcecie ażebym wam napisał feileton o Nocy Letniéj, lekko, zgrabnie i stylem brylantowym. Niestety! niestety! myśl moja zajęta jest pewna nocą zimową, gorzéj, dotkliwiéj, kwaśniéj niżby na 5 poetę przystało, a właśnie tak, jak przystoi na feiletonistę, który radby się dziennie ścierać, i wygrywać bitwy — a ilekroć ukolą go fałszerze, rzuca się jak lew leżący na podstawie dziennika. — Słyszeliście zapewne o jednéj sławnéj nocy zimowéj, o improwizujących dwóch poetach o łzach słuchaczy, o mdleniu krytyków, o ściskaniach się wieszczów którzy długo rozdwojeni okolicznościami, zbliżyli się duszą nareszcie... a których dusze były tak białe, jak Anhellego cień idący po sybirskich jeziorach — i miała nawet rozlać się w sali woń konwalji — i rozpromienić się sala jutrzenką, dusz różaném światłem... Kłamstwo! Wiecież wy co się działo téj nocy? Oto Adam powiedział Juliuszowi wręcz że nie jest poetą, oto Tygodnik Poznański powtórzył głośno słowa Adama i to nazwał improwizacją — Na Boga!... jeżeli tak było, to przynajmniéj wyrok ów improwizacją nie jest — ale długo i dobrze pomyślanym poematem — który to poemat zapewne Grabowski w krytyce za kamień węgielny Litewskiéj szkoły położy. — Cieszmy się że taka wielka fantazja przewodniczy tworzeniu się kłamstw — cieszmy się że improwizacje są jak owe historyczne wypadki w których Szyler kazał wyszukiwać poezji — to jest, że zaginąwszy w rzeczywistości, już nie mogą zmartwychwstać ani się bronić — i są jak trupy bez mowy... Cieszmy się bo zapewne o tego Juliusza nikt dbać nie będzie; a gdyby powiedziano: że owéj nocy zimowej — Adam oskarżył go o brak honoru w grze — albo o jaki nałóg haniebny, albo o inszą rzecz jaką podłą — równie by kłamstwo korespondenta przyjął Tygodnik — równe by echo rozeszło się między czytającemi — wielkie, niezaprzeczone, twarde, kończące się tém: Adam powiedział. O! jakże więc lepiéj że go tylko w osobie poety zabito! — Jakże dobrzy są owi litewscy rycerze że mogąc wszystko skłamać — lub kłamać dozwolić — to jedno tylko skłamać pozwolili. Taki jest poemat o nocy zimowéj — gwiazdy skrzyły się nad Sekwaną — xiężyc świecił — stanęliśmy na mostach nad Sekwaną — rzuciliśmy z bladością Lary trupa do wody — tyle razy zmartwychwstał — może teraz ostatecznie zabity —może już nigdy nie pokaże się na świata widowni — jeżeli nie, jeżeli wstanie — mamy w ręku kamienie kłamstwa, rzuciemy wszyscy na niego głazy czerwone — a kysz! a kysz! poco przychodzisz na dziady?...
O! nie przyjdzie już więcéj — przysięgam!... Nigdy kawałkami serca swego nie będzie was karmił, nigdy za karm dany nie odbierze od was puharu nalanego goryczą i przykrytego kłamstwa pokrywą — nigdy więcej, przysięgam. — Oto ujrzał nową krainę poezji rosnącéj — piękną, szlachetną — wzniosłą — tam usiądzie w cieniu pięknych posągów; ten który je budował i krzesał, wielki jest — jeżeli improwizuje to nie w gronie pół pijanych zwolenników szkoły — ale wśród starych, siwych rycerzy... Wojewodowie zbrojami okryci — z Chrystusowemi wizerunkami na puklerzach, słuchają słów jego — a kiedy śpiewa, to nie mdleją, to nie padają na kolana, ale tylko wychylają czary, dobywają mieczów, i wstając — idą walczyć za ojczyznę... Niektórzy tylko, młodsi i dziksi, porwani wirem szału i młodości — słysząc o zdradzie kochanek — zatrzymują się — dostają błyskawic w oczach — w tych błyskawicach ginie im z oczu tłum ludzi — sława — wszystko.. a maluje się jedynie widmo śmierci, szybkie, gwałtowne, porywające jak potok, konieczne jak los, a dobre jak Anioł zbawienia — Ci giną z kochankami razem — i któż ich potępi?
A teraz patrzcie jak stary Wojewoda któremu się córki śmierć przyśniła podczas owéj ciężkiéj, bezsennéj, długiéj, letniéj nocy... (a nie dziw, bo zamek był owiany parą, wyziewem krwawego czynu, i gotyckie jego filary rysowały się na xiężycu, w kłębach promienistéj krwi — piękniéj i okropniéj, niż oddalana grupa posągów w sofoklesowskiéj tragedji) — Patrzcie jak ten stary człowiek obudzony i senny idzie po zamku — córkę widzi zabitą — lecz oczom nie wierzy — Nie — córka poszła na ranną przechadzkę — idźmy na jéj spotkanie... I wyszedł... za nim gromada zamkowéj czeladzi. — On ich wiedzie po murawach i po między różami... Zwarjowany jak Lear — większy od Leara i straszniejszy — większy król choć jest tylko Polskim szlachcicem — wzruszający jak Hajdea, ta cudowna Byrońska warjatka — do końca panujący szaleństwem, do ostatniéj chwili Pan zamku... kazał i łódź mu podano — już przeczuł że córki znaleść nie można na ziemi — już mu trzeba szerszych błękitów — Pływa po zwierciadlaném jeziorze i szuka... i coraz niespokojniejszy, coraz bardziéj obłąkany, przestronnością błękitu i rozszerzającym się kręgiem rospaczy... Nareszcie zapatrzył się w wodę — i poszedł na dno za swoim snem — za swoją córka straconą. Jakie go tam widma porwały? — co mu pokazała woda szklistego stawu? — czy grób tylko wyciągający do niego ramiona z płomieni piekielnych? czy ujrzał oczy błękitne córki, jako dwie gwiazdy na dnie jeziora przybite? Ja nie wiem....Wszystko to jest nad szczytem poematu, a poemat wysoki jak pierwsza wieża gotyckiéj, staropolskiéj epopei. — Czekajmy — a ten wielki poeta w którym dotychczas więcéj było ducha niż ciało pieśni zmieścić mogło, teraz odbywa wielką walkę — pasuje się z marmurem jak Michał Anioł — już utwory zrobił prawie zupełnie doskonałemi, a jednak jeszcze mu zarzucić można że większe robi serca posągom niż cały rozmiar ludzkich piersi wymaga.
I zaprawdę, któż dzisiaj ginie z kochanką? — inaczéj kończą się poemata, kochanki giną w Kolloniach ścieląc, jak Andromaka, łoże moskiewskim żołnierzom — a kochanek skarzy się we francuskich dziennikach, a Francuzi pytają: I cóż — czy tam nożów nie mają po domach szlacheckich?
Niestety — chcieliście feileton — oto go macie... wszystko co o serce trąciło, wydało dźwięk — skargi albo zachwycenia... W spokojniejszéj chwili, wykazałbym z Nocy Letniéj, jak się rodzi nowa cudowność — różna od dawnéj greckiéj, i włoskiéj — bardziéj duchowa — która kiedyś owionie całe poemata tęczami przeczuć dziwnych... Oddech nadzmysłowego świata już jest ujęty w słowa... szmer niewidzialnego wpływu już gra w harfie poety... i wtoruje mu tak, że mimowolnie włosy na głowie powstają — i nie jest to próżna fantasmagorja umysłu; ale wszystkowidzenie serca ognistszego nad inne, ale przedarcie się śmielszego poety w świat duchów... ale pojęcie harmonji najfatalniejszych naszych czynów z myślą Boga o świecie. Takie anielskie granie lutni człowieczéj, musi nareszcie ludziom ohydzić podłość i małość — takie zwierciadła na ludzi wieczną piękność odbiją.
Noc Letnia przekonała mię o świeżości odkwitu i o życiu naszéj poezji — serce wielkie, dumne i szlachetne wstrząsa piórem poety, nagli go i wybija ciągle tętno rytmu — czasem pokazuje się nam postać jego blada i przerażona nad przepaściami ducha wisząca — czasem zdaje się, że ręce jego otwarte cały świat uścisnąć chcą i mogą. — Szyleryzm w nim ale rozumniejszy, liryzm dziwnie zlany z plastyczną twórczością — a każdy jego pomysł oderwany, widać jak się wiąże z całym światem ducha, z jakim krzykiem boleści wyrywa się na świat stworzenia, jak się krwawi odstając od słońc na wysokościach, do których był pierwszemi ćwiekami poczęcia przybity.
Nie piszę dłużéj — abym się zastosował do pożyczonego mi miejsca w obcym zupełnie dla mnie dzienniku — skończę więc proźbą do krytyki poznańskiéj, aby w swoich lakonicznych wyrokach o dziełach sztuki, więcéj była uważną; jeżeli chce długo do nieomylności, prawie papiezkiéj, rościć prawo... Sad jéj o Nocy Letniéj, równie jak inne sądy o niewyszłych tragedjach, wglądające w tekę autorską, mogą to zdziałać: iż wkrótce wierzyć Tygodnikowi Poznańskiemu nie będzie zwyczajem, nawet w Poznaniu.