Narodzie mój,
Coś widział miecz
Na niebie ciemnem świecący,
Powrócę ja —
Patrz, furia zła,
Przyjdę jak płomień gorący.
Wezmę wichrzyce
I na stolicę
Wpadnę i dachy pozrywam;
W rzeki się rzucę,
W krew je obrócę,
W domy zlęknione powpływam.
Przez nocne cienie
Tak jak płomienie
Pójdę, a wam wzroki wypalę —
Przez błyskawice
Mocarze chwycę,
Nagie postawię na skale.
Przepuść jeszcze ludowi,
On sędzie postanowi,
I proroki swe Boskie wybierze,
Oto leżą jak snopki
Błękitne twoje chłopki
I baranków duchowi pasterze.
Przez błękitne niebiosy
Rozwiń słoneczne włosy,
Nie trwóż biednych — patrz — jęczą znędzniali;
Tysiąc lat w gwiazdę Twoją
Idą, a w miejscu stoją,
A tak drżą, jak gdyby po fali.
A jakiż to lud,
Który broni swych trzód?
Jak przewinił, że nie pomógł żadnemu —
Jeżeli mieczem władnie
A stoi, to upadnie
I blaskowi się pokłoni złotemu.
Obnażę jego wstyd,
Z pod sztandarów i kit
Oberwanych, twarz jego zawstydzę;
Bo on sam sobie płacił,
Z chwał się swoich zbogacił,
Kwiat swój wydał na ludu łodydze.
Duchu, na mały czas,
Proszę, pozostaw nas,
Pozwól dożyć spokojnie starości —
Właśnieśmy jak anieli
Wytrzeźwieli, dojrzeli
Krajów naszych cudownej piękności.
Promień nowej oświaty
Na tureckie makaty
W nasze ciemne uderzył alkowy —
Od stepów przyszły szumy
Wiatrów, smętki i dumy,
A od Litwy szum drugi sosnowy. —
Ziemi wrócona siła
Oto nas upowiła
I wonnymi oblała balsamy;
Świat snem — snu ziemia łożem
Ze snu powstać nie możem,
Ale z łoża do Boga wołamy.