Kwiaty — i kwiaty wokoło,
jak w czernichowskim ogrodzie...
Idę za tłumem — i pochylam czoło
przed tą trumienką tła przodzie.
Słońce na rosy kroplach połyska tęczowo,
precz rozgania ostatki porannej omroczy.
Idę, idę z opuszczoną głową —
i w ziemię utkwiłem oczy.
Planty, odziane barwą zieloną i krasną,
szelestem wiatru gwarzą i ptaszęcą pieśnią...
Czyliż tym ludziom, co na wieki zasną,
dawne sny szczęścia się odeśnią?
Skrwawiona szabla na trumnie
i białych kwiatów wiązka...
Przywieźli, przywieźli ku mnie
Jasia mojego ze Śląska!
Przywieźli — by we mnie rozpalić
tę jego śmiertelną ranę,
by w mojej duszy utrwalić
te rysy, tak dobrze mi znane!
Przywieźli — do wspólnych szeregów
raz jeszcze — ostatni — powołać
dwóch druhów-przyjaciół, najpierwszych kolegów,
co razem przez życia szli połać;
dwóch druhów-kolegów, związanych przyjaźnią
już od lat dwudziestu — czy więcej...
Bośmy przyjaźń zawarli — braterstwo broni —
już w dobie życia dziecięcej.
Pamiętasz, Jasiu, czas ten piękny, czas młody,
gdyśmy śnili o bitwach-piorunach,
gdy z mym koniem drewnianym biegł chyżo w zawody
twój siwy koń na biegunach?
Pamiętasz o mej strzelbie, o twej lancy kończastej,
o tych naszych rycerskich zapędach,
gdyśmy szablą rąbali pokrzywy i chwasty,
co tłumiły nam kwiecie na grzędach?
Wszelki chwast był nam wrogiem — więc zaciekłym atakiem
myśmy nań nacierali — zwalczali — tępili.
Bośmy wiernie i święcie służyli pod znakiem
wonnej Róży i przeczystej Lilji.
A gdy wiedliśmy długie przyjacielskie rozmowy,
nieraz jeden przed drugim to wyznał,
że tak samo za Polskę kiedyś walczyć będziemy,
gdy do czynu nas wezwie ojczyzna.
Obietnica spełniona już... W porę-ż
sen się ziścił, w dzieciństwie wyśniony!
Danem było nam chwycić za oręż
w świętej sprawie, dla kraju obrony.
A po wielkiej, po zwycięskiej wojnie,
ty, co-ś dług żołnierskiego spłacił obowiązku,
poszedłeś znowu krwią szafować hojnie
za naszych braci na Śląsku.
W czystem cię polu znaleźli —
przy tobie — krwi kałuża grząska — —
I tu cię do mnie przywieźli —
Jasia mojego ze Śląska!...
Przed ludzi rzeszą idziesz przodem —
twa szabla odbłyska się w słońcu — —
Za twoim dziś, Jasiu, przewodem
idę — na szarym gdzieś końcu...
Na lawecie cię wiozą armatniej —
dziś, choć młody, od wszystkich tyś starszym!
Dzisiaj, Jasiu, już po raz ostatni
żołnierskim z tobą kroczę marszem!
O, na wieki będziesz mi żywy,
choć zabrany śmiercią nielitosną.
Nie zgłuszą twej mogiły chwasty i pokrzywy,
lecz na nie wonne róże i lilje wyrosną.
Kwiaty — i kwiaty wokoło,
jak w czernichowskim ogrodzie...
Idę za tłumem — i pochylam czoło
przed tą trumienką na przodzie...