Nudno było na werandzie,
nęcą figle i podróże
a więc coś skusiło Andzię,
żeby zajrzeć na podwórze.
Wzięła z sobą chleba, masła,
(w drodze trzeba się posilić)
potem cicho drzwi zatrzasła
i zdołała mamę zmylić.
Gdy stanęła wśród podwórka
i odważnie hen w świat sunie,
biegnie jedna, druga kurka
i prosi o chleb Andziunię.
A za niemi dąży kogut,
zwiastun pogód i niepogód,
potrząsając groźnie czubem,
woła: nie bądź samolubem!
Dalej nowa wnet zaczepka —
biegnie żółte kaczę:
Kwa! kwa! kwa! i mnie daj chlebka!
niechże ja i coś tu znaczę!
Krówka też podniosła głowę
i spogląda srogo szpetnie:
Mu! Dajże mi choć połowę
bom-ci wygłodzona setnie!
I owieczka w białym runie,
przybiegając do niej wartko,
bardzo prosi też Andziunię:
Mnie! poczęstuj mnie choć ćwiartkę!
W końcu biegnie stado gęsie,
ku Andziulce dziobem sięga
i niegrzecznie, głośno gęga,
żeby dać im choć po kęsie!
Wobec tylu napastników
wielki strach ogarnął Andzię
i doprawdy nie wiedziała,
jak opędzić się tej bandzie.
W końcu wbiegła na drabinę
i zamknęła się na strychu
i aż niemal do wieczora
przesiedziała tam po cichu.