Rabi umierał. Sokratesa wzorem
żonę i dzieci od łoża boleści
odprawił, niechcąc, by go płacz niewieści
raził, natrętnie w uchu brzmiąc mu chorem
Sam za to płakał. Przyjaciel jedyny,
wierny towarzysz u chorego głowy
siedział sam jeden, milczący, surowy
i słuchał łkania. — — Mijały godziny...
O co łkasz? — spytał wreszcie, — żal ci dzieci,
żony, czy życia? — czy słońca, co świeci?
czy ból twe ciało, czy grzech gnębi duszę? —
Mów! może boleść twoja się osłabi,
gdy mi ją wyznasz. — — Nie! zajęczał rabi, —
płaczę, bom piękny, a umierać muszę!