Do mędrca ubogiego rzekł prostak bogaty:
"Szkoda twej pracy, mój mądry sąsiedzie -
I żyjesz, i umrzesz w biedzie,
Bo z nauk nie ma intraty.
Uczonym zawsze się zdaje,
Że sława w dalekie kraje
Rozniesie blask ich nazwiska;
A moim zdaniem, przez wasze mozoły
Świat i szeląga nie zyska.
Gdy biesiaduję z mymi przyjacioły
(A ty nad książką biedzisz się na strychu),
Ten prawi to, tamten owo.
Mówim o wszystkim, ale daję słowo,
O uczonych ani słuchu.
Podporą kraju są obywatele,
Lecz tylko tacy, co wydają wiele.
Nasz zbytek, choć nań sarkacie,
Zbawiennie wszędzie przenika:
My wzbogacamy kupca, rzemieślnika,
A nawet waszej oświacie
(Choć nie wiem za co i po co)
Nieraz przychodzim z pomocą
I owe brednie, ci pisze hołota,
Płacimy na wagę złota.
Nikt ich nie czyta: czasu na to szkoda,
Ale teraz taka moda,
Aby w pałacu mieć izbę osobną,
A w izbie mędrca i ksiąg jak najwięcej.
Na tę zabawkę wszak i ja podobno
Co rok wydaję po parę tysięcy.
Wszystko na świecie, mój mości uczony,
Zawisło tylko od złota potęgi:
Handel, rzemiosła, wsie, miasta i trony,
Nawet wy i wasze księgi."
Mędrzec mógł by odeprzeć tę mowę zuchwałą,
Lecz przekonywać głupca, na co to się zdało!
Więc tylko mruknął przez zęby:
"Szkoda gęby!"
Wkrótce wybuchła wojna w tej krainie,
Z nią głód, pożoga, zniszczenie,
I bogacz w jednej godzinie
Postradał całe swe mienie.
Więc o chlebie żebraczym gdy z głodu przymierał,
Mędrzec owocem swej pracy go wspierał.
Półgłówkom, co naukę w lekkiej mają cenie,
Dwie niedługie uwagi zrobić się ośmielę:
Rozum nie zastąpią ładowne kieszenie,
Gorzej umieć za mało niżeli za wiele.