Dajcie pokój, Michale, Pan Bóg wie co czyni;
I cóż stąd, że na dębie nie umieścił Dyni?
Tak mu się snadź widziało! — Ej, to nie racja:
Bo gdzież tu jest proporcja?
Na tak ogromnym drzewie, tak jakby kluseczki
Dał Żołędzie i gałeczki,
A na cienkiej łodydze takie spasłe Dynie,
Jakby rzeźniczki, albo księże gospodynie!
— No, już to tam prawda! odezwie się karbowy,
Człowiek nie lada głowy,
Sensat, co nigdy w zdaniach się nie mylił,
Zwłaszcza że trzy kwaterki już duszkiem wychylił,
Bez czego rozum na wsi jest prawie bez siły:
«Już byłoby lepiej, gdyby Dynie były
Na dębie rosły;
Nieprawdaż, kumie? — Prawda. I nuż ciemne osły
Coraz się bardziej na sentencje sadzą;
Wiejskie poczciwe gawrony,
Jak świat poprawić, w karczmie, przy kwaterce radzą.
Wkrótce atoli Michał, wódką rozmarzony
Wyszedł z izby, i mrucząc pod dąb się zatoczył,
I usnął. A wtem wicher! i ta drobna Żołądź,
Której na dębie nie mógł bytu pojąć,
Jak go w nos palnie... aż mu się krwią zbroczył!
I w oczach się rozświeciło!
I w głowie się przetrzeźwiło!
Wtedy rzekł: Ej, głupić ja! Pan Bóg wie co czyni,
Że nie zawiesił na dębie Dyni