Jego lwia mość królewska chciał wiedzieć dokładnie,
Jakimi narodami z łaski niebios władnie.
Więc na wszystkie państwa strony
Uniwersał śle okólny,
W pieczęć króla opatrzony,
By wasalów tłum pospólny
Na królewski przybył dwór.
Jak manifest zapowiadał,
Cały miesiąc trwać miał zbiór.
Jako wstęp do zgromadzenia
Suta miała być biesiada
I błazeńskie małpie psoty.
Przed poddanych zgromadzeniem
Popisał się swą mocą, przepychem i mieniem.
Do Luwru ich prosił w gości.
Co za Luwr! Istna rzeznia! Biły z niej wonności
Gościom w nos. Niedzwiedz przytykał obie dziury w nosie.
Niebaczny, gdyż monarsze nie spodobało się
To kapryszenie, za czym wpadłszy w furię wściekłą,
Wysłał go do Plutona w wybredniejsze piekło.
Małpa, lizus nieznośny, chwaliła te jatki,
Słuszność i siłę pańskiego rankoru,
Świetność jaskini, rozkosz jej odoru -
Wszystkie ambry, wszystkie kwiatki
Śmierdzą przy nim jak czosnek. Ale złego losu
Doznała głupio chwaląc i padła od ciosu.
Król się nad nią nie rozczula,
Okrutny jak Kaligula.
Lis był w pobliżu. "A ty - rzekł satrapa -
Czujesz co? Mów bez ogródek!"
Ale lis nie taki dudek:
Nos zaziębił, nie czuje i dręczy go sapa.
Ominęła go lwia łapa.
Niech ta dworakom nauczka służy:
Gdy chcecie być w zgodzie z panem,
Ni pochlebstwo, ni szczerość zysku wam nie wróży.
Trzeba wykręcić się sianem.