Gdy bogini Niezgoda powaśnia bogów
I o, jabłko burzliwe wszczęła niepokoje,
Precz musiała wędrować za niebios podwoje.
Wtedy twór ziemskich rozłogów,
Człowiek, przyjął ją uściskiem,
Ją i jej brata z Tak-Nie-Tak przezwiskiem,
I ojca To-Moje-Nie-Twoje.
Wielki to zaszczyt ze strony Niezgody,
Że schodząc z nieba na ziemię,
Nas sobie podobała, a nie Antypody,
Prostackie, obskurne plemię,
Co żenią się bez księdza i bez notariusza,
Więc ich niezgoda nie wzrusza.
Gdziekolwiek na nią czekano z ochotą
I pożądano jej piętna,
Rozgłos kłopotał się o to,
By ją sprowadzić; tedy biegła, skrzętna,
Wprost na rozprawę, zawsze, by palił się dłużej.
Rozgłos, zanim ją znalazł, musiał się nabiedzić,
Gdyż zawsze była w podróży,
Nigdzie stałej osiadłości.
Jakaż to strata czasu gonić za nią wszędzie!
Niechże sobie raz wreszcie siedzibę wymości,
Skąd zapraszać się ją będzie,
By na termin przyszła w gości.
Lecz nie miała gdzie osiąść, w owym bowiem czasie
Jeszcze nie było klasztorów panieńskich.
Tedy wprowadziła się
Pod znak Hymenu, do komnat małżeńskich.