Dwaj bracia rodzeni

I.
Żyli we wsi dwaj bracia rodzeni,
 Dwaj rodzeni żyli braciszkowie;
Nie zabrakło im grosza w kieszeni
 I rozumu nie zabrakło w głowie,
A jak blask ten z słonecznych promieni,
 Tak tryskały z nich młodość i zdrowie.

Hej-ci młodość i zdrowie tryskały,
 Jako blask ten z słonecznych promieni,
Aż się temu dziwował świat cały,
 Gdy tak przez wieś szli bracia rodzeni:
»Juści«, mówią, »gdy ojciec jest dbały,
 To i ród się, jak dęby, tak pleni«.

Ano, prawda! o swoich synali
 Od dzieciństwa był ojciec ten dbały:
Wór niejeden na plecy im wali,
 Aż im kości, jako chróst, trzeszczały,
Ostrzy smyków, jak kosę ze stali,
 Na to życie, na ten trud niemały.

»Wychowałem was, dzieci jedyne,
 Na trud ciętych, jak kosa ze stali«,
Tak im rzecze w ostatnią godzinę,
 Gdy się z nim już wieczyście żegnali —
»Jeszcze słówko wam powiem, nim zginę,
 Jako marny ten bąbel na fali.

Powiem słówko, co idzie od wnętrza,
 Nim, jak marny ten bąbel, zaginę,
Że na świecie jest ziemia najświętsza,
 I że w sobie ma szczęścia przyczynę;
Niech w was ku niej nad ogień gorętsza
 Będzie miłość, o dzieci jedyne!

Niechże ku niej, synowie, rozpieka
 Krew wam miłość, nad ogień gorętsza
Bo wszak klątwa dosięga człowieka,
 Niźli czarna morówka zawziętsza,
Gdy swe serce tak trzyma zdaleka
 Od tej ziemi, co w świecie najświętsza...

Głód i ludzka pogarda was zmoże,
 Gdy będziecie od ziemi zdaleka;
W świat z torbami, czy słota na dworze,
 W świat z kosturem, czy straszna jest spieka!
W gnojowisko zmienicie swe łoże
 I pies każdy na szyd wasz zaszczeka.

Tak! słuchajcie o skarby wy moje!
 Obcy chlewik zmienicie na łoże,
Gdy was myśl ta: »o zagon nie stoję!«
 Gdzieś zawiedzie na puste bezdroże,
Gdy złych duchów ogarną was roje,
 Że strwonicie, co święte, co boże!...

Lecz nawiedzą was większe katusze,
 Gdy złych duchów ogarną was roje,
Które zawiść zasieją wam w duszę,
 Że powiecie: »o brata nie stoję!«
Gdy w was zginie ten przykaz, jak prószę:
 »Patrz! braciszku! co moje, to twoje...«

Jak ta słaba łęcina będziecie,
 Gdy w was zginie ten przykaz, by prószę;
Jako czczy ten kłosiczek na świecie,
 Który zmarniał w czerwcowej posusze;
Na nic wszystko, co w rękę weźmiecie,
 Gdy ta zawiść opęta wam duszę.

Zdrowie, rozum i grosz was odbieży,
 Na nic wszystko, co w rękę weźmiecie,
Gdy jak ciasto, zakisłe w tej dzieży,
 Przeciw sobie porastać będziecie,
Wskroś niepomni, że z jednej macierzy
 Wyszło jedno i drugie to dziecię...

W jednej chacie, na jednym zagonie,
 Jako z jednej wyszliście macierzy,
Jako w jednem nosiła was łonie,
 Po wsze czasy wam żyć się należy,
Chociaż szatan wszyściutkie swe bronie
 Samem ostrzem naprzeciw wymierzy«.

II.
Żyli we wsi dwaj bracia rodzeni,
 Dwaj rodzeni żyli braciszkowie,
Nie zabrakło im grosza w kieszeni
 I rozumu nie zabrakło w głowie,
A jak blask ten z słonecznych promieni,
 Tak tryskały z nich młodość i zdrowie.

Umarł rodzic; ponieśli rodzica
 Tam, gdzie w blasku słonecznych promieni
Snać się modli ta biała kaplica
 Pośród krzewów i świeżej zieleni;
Łzą im srebrną zabiegła źrenica,
 Gdy w grób kładli go bracia rodzeni.

Powrócili z pogrzebu w swe progi,
 Z łzy im srebrnej obeschła źrenica,
Ale pamięć zgasłego niebogi
 Rośnie w sercu, jak w oczach krwawica —
Jak to żyto, jak siana te stogi,
 Tak w nich rośnie wciąż pamięć rodzica.

»Tak mi w sercu«, brat starszy wyrzecze,
 »Stoi ojciec, jak w oczach te stogi...
Hej, braciszku! nie pójdziem na miecze,
 Nie opęta nas szatan złowrogi;
Twój pot dla mnie, dla ciebie mój ciecze,
 Czcijmy wolę zgasłego niebogi!...«

Mija roczek; mijają i lata —
 »Pot twój dla mnie, dla ciebie mój ciecze« —
Tak na przemian brat mówi do brata,
 Aż się serce raduje człowiecze.
Ich miłości przepełna jest chata,
 Dwaj rodzeni nie pójdą na miecze.

A dobytek z dnia na dzień wciąż wzrasta,
 Bo miłości ich pełna jest chata...
Z pola zboże, za zboże grosz z miasta,
 Snać do swego przykupią pół świata;
We wsi zjada nie jedno subhasta,
 A ich mienie wzmaga się co lata.

»Słysz, jedyny!«, tak młodszy brat powie,
 »We wsi zjada niejedno subhasta,
Nam bo praca wychodzi na zdrowie
 I z dnia na dzień dobytek nasz wzrasta;
Dobrze będzie, tak myślę w tej głowie,
 Gdy do chaty zawita niewiasta.

Znasz w Borówce starego Swobodę,
 Dobrze będzie, tak myślę w tej głowie,
Gdy w swe rządy obejmie zagrodę
 Jego córa — Poluchna się zowie;
Jest-ci dziewczę, jak wiosna, tak młode,
 A tak świeże, jak trawka na rowie.

Dawno było już w mojej ochocie
 Ono dziewcze, jak wiosna tak młode;
Jaćbym dla niej porzucił i krocie,
 Dla niej szedłbym przez ogień i wodę;
Żyć samotny, jak kołek ten w płocie,
 Nie na dobre to idzie — na szkodę!...«

»Ej-że, prawda! wychodzi ku złemu
 Żyć samotnie, jak kołek ten w płocie«,
Tak brat starszy odrzecze młodszemu; —
 »Kiedy serce utonie w tęsknocie,
To nie ulżysz serduszku ciężkiemu,
 Choć po uszy opływałbyś w krocie...

Idź! zrób koniec w najpierwszą niedzielę,
 Bo nie ulżysz serduszku ciężkiemu,
Aż nie staniesz z dziewczyną w kościele;
 Idź! upadnij do kolan staremu
I bratowę przyprowadź w dom śmiele,
 Jest dobytku i miejsca po temu«,

I brat młodszy posłuchał tej rady,
 I Poluchnę wprowadził w dom śmiele!
Wyhulały się wszystkie sąsiady,
 Takie starszy wyprawił wesele:
»Jedzcie! pijcie! bez żadnej zawady,
 Dla człowieka niczego za wiele!

Hej! bratowa! hej! kumie wy stary!
 Jedzcie! pijcie! bez żadnej zawady!
Jeszczeć wszystkie nie poszły talary,
 Jeszczeć czem jest ugościć sąsiady!
Żyto nawet nam rodzą moczary,
 Gdy grunt żyzny dał innym poślady.

Hej! bratowa! tyś panią w tym domu!
 Żyto nawet nam rodzą moczary;
Nie szczędzilim chudoby nikomu,
 Nie poszczędzim i tobie ochfiary:
Gospodynią tu będziesz bez sromu —
 Jeszczeć wszystkie nie wyszły talary.

Hej! bratowa! nie żałuj warkoczka,
 Gospodynią tu będziesz bez sromu!
Ze łzy jasnej obetrzyj te oczka;
 Źle-ć tu u nas nie było nikomu,
Wszak brat starszy nie żaden zawłoczka,
 Uszanuje bratowę w tym domu...«

Otworzyły jej wszystkie się dźwierze —
 Wszak brat starszy nie żaden zawłoczka —
I bratowa szczęśliwa w tej mierze,
 Nie żałuje czarnego warkoczka;
Przy dobytku porasta wciąż w pierze,
 Tak się sierdzi w chałupie, jak kwoczka.

Cieszy brat się ze serca — ej! cieszy,
 Że bratowa porasta wciąż w pierze —
»Szczęście«, mówi, »tak bardzo nie spieszy,
 Nie każdego za karczek tak bierze,
Lecz tu, widno, jak w miękkiej kaleszy,
 Tak jest dobrze Poluchnie w tej mierze«.

»A! braciszku!« powiada, »bacz na to,
 Niech jej będzie, jak w miękkiej kaleszy;
Niechaj zawsze ma u nas swe lato,
 Z jej radości i człek się ucieszy;
Nam nie trzeba się liczyć ze stratą,
 Nie nosimy dziurawej bekieszy...«

Sam uważa na różne nawyczki
 I nie liczy się nigdy ze stratą,
Sprzeda źrebię lub korzec pszeniczki,
 Juści z tego bratowa ma lato!
To z mosiężną podkówką buciczki,
 To znów chustkę francuską, bogatą.

»Na-cie, Polka! przywiozłem« — zawoła —
 »Od parady mosiężne buciczki:«
Do świętego lubicie kościoła
 Pominować, jak kwiatek różyczki;
Coś człek jeszcze zarobić wydoła,
 Będzie jeszcze po trochu pszeniczki.

A tu znowu czepinka jest taka —
 Coś człek jeszcze zarobić wydoła —
Dla przyszłego«, powiada, »chrzestniaka;
 Boć da Pan Bóg, tak myślę już zgoła,
Na początek jędrnego robaka,
 A na obrzęd mnie bracisz zawoła.

Da i pewnie, że mnie to przypadnie
 Trzymać do chrztu jędrnego robaka —
Niech bratowa tak naprzód już zgadnie,
 Co za imię mam w głowie?... Do kłaka!
Pewnie będzie »Walosik« mu ładnie!
 Tak jak dziaduś — Walosik Bodziaka...«

»Bóg wam zapłać... Za wiele miłości! —
 Pewnie będzie »Walosik« mu ładnie« —
»Nie dziękujcie, bratowa!... my prości,
 Ino Bogu dziękować wypadnie...
A już... miłość... ej! miłość... wszak gości
 Szczęście w domu, gdy miłość tam władnie...«

III.
Żyli we wsi dwaj bracia rodzeni,
 Dwaj rodzeni żyli braciszkowie;
Nie zabrakło im grosza w kieszeni
 I rozumu nie zabrakło w głowie;
A jak blask ten z słonecznych promieni,
 Tak tryskały z nich młodość i zdrowie...

Ej! z dobytku płynąca ty pycho!
 Już ty z złotych nie jesteś promieni!
Jak ta nocka, tak skradasz się cicho,
 Nie zasypia złe w kojcu twych cieni —
Na rodzonych uwzięło się licho,
 Nie poznali już siebie rodzeni...

Tak!... tak!... licho nie sypia, lecz kusi!
 Na rodzonych uwzięło się licho
I nasamprzód do ucha Polusi
 Zacznie szeptać, jak listek, tak cicho:
»Jedno panem w chałupie być musi« —
 Ej! z dobytku płynąca ty pycho!

Ciemną nocką, co patrzy, jak wróżka,
 »Jedno panem w chałupie być musi«
Wręcz młodszemu, gdy kładł się do łóżka,
 Powtórzyły usteczka Polusi —
»Jużbyś nie miał żadnego serduszka,
 Gdybyś folgi też nie dał żonusi...

Chodź, podłożę ci łokieć pod głowę —
 Jużbyś nie miał żadnego serduszka!«
Tak precz skomlą jej wargi różowe;
 »Wszak ja tutaj, jak dziewka, jak służka!
Nie wiem, czyją oprzątam dziś krowę,
 Czyj groch sypię do tego garnuszka.

Juści bieda, gdy żonie nie wiada,
 Czyją tutaj oprzątać ma krowę...
Do jednego nas troje zasiada,
 A my wszycy stracili już głowę:
Żaden rozum już dzisiaj nie zbada,
 Czy to nasze, czy jego, bratowe?!...

Nie ma-ć plugu dziś jeszcze w tej ranie,
 Ale żaden już rozum nie zbada,
Co się jutro w chudobie tej stanie,
 Gdy braciszek tak ciebie zagada:
»I ja ślubne zgotuję posłanie,
 I mnie cosik tęsknica opada...«

Gdy braciszek zagada tak ciebie:
 »I ja ślubne zgotuję posłanie,
Człek samotny, jak robak się grzebie«,
 Cóż się wtedy w obejściu tem stanie?
Jak ten złoty miesiączek na niebie,
 Ni dwie sługi tu będą, ni panie!...

O jedyny! o droższy nad życie!
 Nad ten złoty miesiączek na niebie!
Człowiek wstaje o rannym już świcie,
 Jak ten robak, tak do dnia się grzebie.
A nie wiada, na czyje obycie,
 A nie wiada, ku czyjej potrzebie...

O jedyny! o luby! o słodki!
 Nie wiadomo, na czyje obycie
Człowiek nieraz, jak marne stokrotki,
 Mięknie w deszczu przy owsie, przy życie;
Nie wiadomo, dla kogo człek wiotki —
 Człowiek słaby ma wstawać o świcie.

Nie wiadomo, dla kogo w tym skwarze
 Ma się człowiek, słabiuchny i wiotki,
Jak słonecznik, tak suszyć!... Zaparzę
 Ledwie jagieł z okrasą, już plotki,
Że nie swego pieczenie wej! smażę —
 O jedyny! o luby o słodki!...

Tak-ci, mówię, już chodzi po wsisku,
 Że nie z swego pieczenie wej! smażę,
Żem czerwona, jak burak, na pysku,
 Że starszemu harować wciąż każę;
Wyjdę w święto w francuskiem chuścisku,
 Juści w plotkach tak jestem, jak w skwarze.

»Ej! nie dziwy! nie żadne to dziwy!
 Może chodzić w francuskiem chuścisku;
Szwagier w pracy zaledwie jest żywy« —
 Tak naokół gadają po wsisku —
»Już to pewnie jest człowiek szczęśliwy,
 Gdy tak pstroszy się w obcem gnieździsku...«

Bóg wam zapłać! Bóg zapłać za szczęście!
 Juści ze mnie jest człowiek szczęśliwy!...
Niech grom bije w takowe zamęście!
 Lepiej było rwać w domu pokrzywy,
Lepiej ściskać przy żarnach te pięście,
 Niźli w obcem królować — o, dziwy!...

Jaka rozkosz i jakie to fety!
 Lepiej ściskać przy żarnach te pięście,
Lepiej wietrzyć żydowskie gdzieś bety,
 Tępić zęby, jak psina, o chrzęście!
Uczyń rozdział... posłuchaj kobiety,
 Będzie rozkosz w chałupie i szczęście.

Krótki-ć, mówią, jest rozum niewieści,
 Ty — zrób rozdział... posłuchaj kobiety!
Najmilejszy! najmilszy!... boleści
 Już tu czuję, boleści — o rety!
Czuję owoc pod sercem się mieści,
 Przyjdzie synek... Posłuchaj kobiety...

A na kogo haranie to całe?
 Na ten owoc, co tutaj się mieści —
Tu pod sercem?... O ślepki wy małe!
 Niechże was też żoneczka popieści!...
Już ja widzę tę straszną zakałę:
 Przyjdzie obca i dom ten zbezcześci.

Ty na swego, a ona na swoje —
 Już ja widzę tę straszną zakałę!...
Nie o siebie, o synka się boję,
 O to szczęście jedyne! o całe
One skarby, o wszystko to moje —
 O tę krew twą me serce jest dbałe.

W ciężkiej pracy pomyślisz tak sobie:
 »Na te skarby, na wszystko to moje,
Na pociechę jedyną tak robię«,
 A tu obca przywłóczy te swoje
I »fiu« — warczy — »plonuje w chudobie!
 Wszystko na was to spłynie, jak zdroje«.

Kupisz szmatek dla dziecka, już obca
 Jak pies warczy: »plonuje w chudobie,
Stóg do stogu i kopiec do kopca,
 A ci naraz, jak woły przy żłobie,
Całą gębą dla swego! Dyć chłopca
 Wej! ozłoćcie, oszklijcie go sobie!...«

Tak cię nieraz ta obca ubodzie!
 »Całą gębą z cudzego na chłopca!?...«
Zróbże rozdział!... Gdzież, w jakim jest rodzie,
 By rządziła ni swoja ni obca?
Ino na tych jest śmieciach tak w modzie,
 Choć świat przejdziesz od kopca do kopca!...«

Wstał brat młodszy, ej! wstał-ci nad ranem —
 »Ino na tych tu śmieciach jest w modzie,
Że ni obce ni swoje tu panem«,
 Tak go ciągle w dołyszku coś bodzie...
Złe, jak żmija, z tem cielskiem skalanem,
 Ku zatracie się wgryza, ku szkodzie.

Szedł do stajni, dać szkapkom obroku,
 Za nim pełznie złe cielskiem skalanem...
Gniadą głaszcze po krzyżu, po boku:
 »O, mojaś-ty!!!...« a gniada z udanem
Zarży śmianiem w okrągłem tem oku:
 »Ni ja twoja ni jego... któż panem?!...«

Aż go ciarki przechodzą, gdy gniada
 Rży tak z śmiechem udanym w tem oku!
»Juści, Polka ma słuszność«, powiada —
 Hej! nie myśli, że licho co kroku,
Że się za nim co kroku złe składa,
 Zewsząd, z tyłu i z przodu i z boku...

Pójdzie zajrzeć do zboża na pole,
 A złe za nim co kroku się skrada...
»Ani widu, by były kąkole!
 Będą żniwa«, tak szepce, »nielada!
Moje żyto nad wszystko już wolę!...«
 A tu żyto: »Jak twoje?« wręcz gada...

Zerwie kłosek, rozetrze w swych ręku —
 »Moje żyto nad wszystko już wolę;
Ziarno czyste i sypnie, jak z pęku...
 Już jak masło, tak tłustą mam rolę!«
A tu ziarno, jak w strachu, jak w lęku:
 »Gdzież ja twoje?! Gdzież twoje to pole?!...«

»Niech wcierniasty!« zaszczęknie zębami;
 »Nawet ziarnko, jak w strachu, jak w lęku!
Hej! nie będzie spokoju już z nami!
 Już nie dla mnie to sypnie, jak z pęku!
Nie moimi ja chodzę łanami!
 Nie zostanie nic z tego w mych ręku!...«

Złe w nim siadło, jak w jakiej skorupie:
 »Nie moimi ja chodzę łanami
I nie moje te ściany w chałupie,
 Ni to żyto z pełnymi kłosami,
Ni ten owies z łońskiego na kupie« —
 Tak się licho w nim kłuje, tak mami!...

Rzecze starszy młodszemu w te słówka:
 »Jest-ci owies z łońskiego na kupie —
Teraz płaci... jedź na targ do Lgówka
 Ja bo w domu, jak w starej skorupie...
Dobra-ć zysku jest każda złotówka...
 Jedź... ja dzisiaj zostanę w chałupie!...«

Sprzedał młodszy, powraca do chaty —
 »Dobra-ć zysku jest każda złotówka:
Toć, braciszku, nie umrzesz z tej straty,
 Z kilku groszy nie pęknie ci główka...
Dwa, trzy grosze na korcu — nie światy!...
 Od grosiczka do grosza — złotówka!...

Juści pewnie, że urwę na własne —
 Dwa, trzy grosze z korczyka — nie światy!...
Niech pioruny rozbiją mnie jasne,
 Dyć, on liczy w chałupie dukaty!
Dyć on panem! Dwa grosze mu strzasnę —
 Dwa na korcu!... Nie umrze z tej straty...

Dyć i mam-ci też prawo do tego!...
 Dwa grosiczki... Dwa grosze mu strzasnę —
Na odkładkę, od korca... Psy strzegą
 Swojej skóry — to rzeczy są jasne,
A człek? gorszy-ż od rodu jest psiego?
 Czyż nie wolno mu składać na własne?...«

Liczy bratu... »Coś staniał...« brat sarka...
 »A czyż gorszy od rodu ja psiego,
Byś tak sarkał?... Za tanio?... Talarka
 Za półkorczę byś pragnął!... Prócz tego —
Dojadali, że była zła miarka« —
 »Ej! braciszku! nie strzeżesz już swego —

Ej! nie strzeżesz!« brat starszy wykrztusi...
 »Dojadali, ci mówię: »zła miarka!...«
Sam mierzyłeś... a zresztą nie musi,
 By po twojem chodziło... Talarka!...
Za korczyczek któż więcej wydusi?...
 Sarkasz, bracie!... któż na psa tak sarka?!...«

»Ej« — znów starszy — »znać, nie dbasz o swoje!...«
 »Za korczyczek któż więcej wydusi?
Zresztą, mówię, gdzie moje? co moje?
 Jedno panem w chałupie być musi,
Wtedy wiedzieć, co czyje... Nie stoję
 Dziś już o nic...« Tak młodszym złe kusi...

IV.
Żyli we wsi dwaj bracia rodzeni,
 Dwaj rodzeni żyli braciszkowie;
Nie zabrakło im grosza w kieszeni
 I rozumu nie zabrakło w głowie.
A jak blask ten z słonecznych promieni,
 Tak tryskały z nich młodość i zdrowie.

Ale młodość i zdrowie przemija,
 Jako blask ten słonecznych promieni!
Toć to człowiek jest niby lelija,
 Która więdnie przed czasem jesieni...
A już wtedy, gdy złe się weń wpija,
 Czem jest człowiek? czem bracia rodzeni?

Na nic młodość i zdrowie człowieka,
 Na nic, mówię, gdy złe się weń wpija!
Grosz z kieszeni, jak pyłek, ucieka,
 Rozum w głowie, jak tęcza, przemija,
A braterstwo, zdrój miodu i mleka,
 W gorzką zawiść zmienione — zabija!

Starszy bracie! miej spokój w tym grobie!
 Wszak braterstwo, zdrój miodu i mleka,
Nie zmieniło w nienawiść się w tobie,
 Tak, że człowiek zabija człowieka!...
Starszy bracie! w żywota wszak dobie
 Zawsze stałeś od złego zdaleka!...

Ziemię-ś kochał, jak matkę rodzoną,
 I w całego żywota wszak dobie
Lichu-ś złemu zamykał swe łono.
 Przeciw twojej któż rzecze osobie,
Iżeś chodził za życia złą stroną?
 Iże braknie spokoju ci w grobie?!

Hej! o dobrych ziemica ta święta —
 A któż powie, żeś chodził złą stroną? —
W swojem wnętrzu, jak macierz, pamięta...
 A i w ludziach żyjących też pono
Nie zaginie ich pamięć do szczęta,
 Choć śnią dawno pod darnią zieloną...

»Starszy bracie!« tak szepcą wciąż ludzie —
 »Nie zaginie twa pamięć do szczęta!
Jakoś żadnej nie służył obłudzie,
 Jakoś nie znał, co droga jest kręta;
A gdy człowiek żył w trosce i trudzie,
 Już z pomocą twa dłoń, jak najęta.

Już to« — mówią — »do ciebie nieboże!
 Kiedy człowiek był w trosce i trudzie,
Tak bez wstydu, bywało, iść może;
 Na biednegoś nie spuszczał, o cudzie!
Psów z obroży — zwężałeś obrożę,
 Gdy pies warknie na biedne te ludzie.

Wszedł do ciebie komornik w swej biedzie,
 Tak ty zaraz zwężałeś obrożę —
»A do nogi«, tak na psa, »sąsiedzie!«
 Tak do człeka — »cóż słychać na dworze?
Trzeba koni? brat zaraz pojedzie;
 Trzeba grosza? ot skrzynkę otworzę!«

Jesteś w mieście, bywało, nie rzadko
 Ktoś zapyta: »Czy kumotr wnet jedzie?
Mam tłomoczek...« »Da! kładźcie, sąsiadko!
 Jakoś nam się z tem wszystkiem powiedzie,
Niby stolik tak droga jest gładką —
 I wy siądźcie... tu! przy mnie! na przedzie«.

Tak się zdarzy, że we wsi ktoś chory,
 Już ty: »Droga, jak stolik, jest gładką,
Trzeba zaprządz, trza przywieść doktory...«
 Z ludźmi zawsze, jak z ojcem, jak z matką,
Nie chadzałeś na kłótnie i spory —
 Żyłeś w zgodzie z sąsiadem, z sąsiadką.

Starszy bracie! miej spokój w tej ziemi,
 Jakoś w kłótnie nie wchodził i spory!
Jakoś łzy się nie poił krwawemi
 Sprawiających odrobki, jak zmory.
Wszak, mówiono, z sieroty biednemi
 Dzieliłbyś się i krową z obory.

Hejże! krwią ty z własnego się ciała
 Byłbyś dzielił z sieroty biednemi!
Czemu śmierć cię tak rychło zabrała?
 Snopki-ś zrzucał rękami skrzętnemi,
Na klepisku twa skroń się strzaskała,
 Abyś znalazł wytchnienie w tej ziemi!«

Starszy w grobie trzy lata już blizko —
 Spadł-ci z warstwy i skroń się strzaskała
O klepisko, o twarde klepisko! —
 Ziemia nad nim zieleni się cała...
A brat młodszy?... Hej! pożółkł, jak rżysko,
 Dziw, że żyje — oszalał bez mała...

Leży młodszy u Szmula pod ławą;
 By wiór suchy, pożółkły, by rżysko...
Coś przewraca źrenicą tą krwawą,
 A tak skomli, jak zbite to psisko;
Na tych wargach ma ślinę plugawą,
 A wciąż skomli: »klepisko! klepisko!...«

»Dajcie, Szmulu, kieliszek mi świeży«,
 Wybełkoce z tą śliną plugawą...
»Trzy już lata, jak w ziemi brat leży —
 Upadł z warstwy... ta! miał-ci śmierć żwawą,
Na klepisku... kto wierzy, niech wierzy...«
 Tak bełkoce ten młodszy pod ławą...

»Czemu, żydzie, nie dajesz?... Ta! zginął —
 Na klepisku — kto wierzy, niech wierzy...
Jeszcze-ć z wódką dobytek nie spłynął,
 Jeszcze-ć tam się z korczyczek umierzy...
Lejcie, Szmulu!!! Ta!... ta!... ta!... Przeminął
 Czas twój, bracie... ta!... Szmulu, daj świeży!

Ta!... i jestem sam panem... ta!... ta!... ta!...
 Dajcie, Szmulu!... Twój czas już przeminął...
Ta! panujesz!... ta!... w dole!... trzy lata!...
 Hę?!... zabierze supasta?!... Nie zginął,
Kto się złemu tak oddał do kata!...
 Dajcie!... z wódką grosz wszystek nie spłynął!...«

Hejże, zginął, hej, zginął, jak prósze,
 Kto się złemu tak odał[1] do kata!...
Siedzi młodszy w chałupie: swą duszę
 Snać wymiecie, tak pyskiem zamiata,
Tak wygraża się onej Polusze,
 Tak ci nad nią wciąż trzaska, jak z bata...

»Przyśnią ci się żydowskie szabasy« —
 Tak się swojej wygraża Polusze —
»Nawet w domu kawałka okrasy
 Jałowizną mnie tuczy!... Wysuszę
Tuk ci z krzyża!... Darł będę ci pasy!...
 W twojej własnej unurzam cię jusze!...

Masz!...« i miskę jej rzuci pod nogi! —
 »Tuk wysuszę! darł będę ci pasy!...
O nieszczęsna godzino, gdy w progi
 Moje suka ta weszła!... Za lasy,
Za te góry, na dzikie rozłogi
 Lepiej pójdę — na troski, niewczasy!!!...«

»A! idź sobie!« — Poluchna odpali —
 »Idź za góry! na dzikie rozłogi! —
Sami czarci mi ciebie nadali!
 Dawniej były i brogi i stogi,
Dziś się nawet chałupsko już wali —«
 »Milcz, ty suko! a wara do nogi!...«

»O! ja biedna!« — i we łzach utonie —
 »Dziś się nawet chałupsko już wali!
Toć ze sierści oblazły ci konie!
 Krówska miechem by nakrył!... Zabrali
Za podatek jałówkę... Patrz! żonie
 Nagie boki wyłażą... Cóż daléj?...

Cóż? gdy pójdzie tak strata po stracie?
 Jałowicę już wzięli... patrz! żonie
Nagie boki wyłażą... Hej! bracie!
 Starszy bracie!... Dlaczego twe dłonie
Tak ostygły przed czasem?... Nie w szmacie —
 Ty byś kazał mi chodzić w robronie...

Chustki-ś sprawiał francuskie!... Dlaczego
 Takeś zastygł przed czasem?... Nie w szmacie
Ja chodziła...« »Ty suko! niech strzegą
 Czarci twojej golizny! Niech na cię
Wszystkie spadną morówki! Do złego
 Kto mnie kusił?... co nocy... tu... w chacie?!!!«

»To dla synka...« »A! suko! niech spadną
 Na cię wszystkie morówki, do złego
Żeś skusiła... Dla synka!... Oj! składną
 Miałaś, suko ty, gębę... Weź tego —
Weź mi z oczu gadzinę szkaradną...
 A!... zrób rozdział!... Niech czarci cię strzegą!...

Jedno panem być musi w chałupie!...
 Masz to państwo!... Gadzinę szkaradną
Weź mi z oczu, inaczej rozłupię
 Jako szczypę na dwoje!...« Aż zbladną
Mu te wargi, aż zbladną, jak trupie,
 Gdy go w duszy te złości opadną...

A nie rzadko zjawiają się złości,
 Aż mu wargi te bledną, jak trupie...
Dobrych myśli, spokojnych tych gości,
 Nie powita snać młodszy w chałupie...
Hej! zapomniał braterskiej miłości —
 Złe w nim siadło, jak w jakiej skorupie.

Ni mu żona dziś w sercu, ni dziécię —
 Tak!... zapomniał braterskiej miłości,
Więc mu kołkiem stanęło już życie...
 Dawniej z roli miał tysiąc radości,
Dziś i rola — jak gdyby na zbycie,
 Rodzi kłosy, co pełne są — czczości...

»Ba! i zbędę się ciebie!...« Tak szlocha —
 »Już ty jesteś, jak gdyby na zbycie!
Dawniej matka, a dzisiaj macocha!
 Dawniej ziarna, dziś murzu sowicie,
Na nic brona i na nic już socha!
 Hej, ty rolo! ktoś przeklął cię skrycie...

Moja głowo!... Przekląłem sam rolę,
 Że tu na nic i brona i socha!
Samem posiał w pszenicy kąkole,
 Stała z niej się przezemnie macocha!
Wezmę torby i pójdę na wolę —
 Na ten wicher, co wieje!...« Tak szlocha.

Tak i przyszło, że poszedł z torbami
 Na ten wicher, co wieje, na wolę...
Bo i jakżeż mu sypać ziarnami
 Miały kłosy, gdy puścił tak rolę?!
Nie domierzwił, nie chodził skibami,
 Więc i ziemia mu rodzi kąkole.

A jak dojrzeć wszystkiego tem okiem?
 Jak domierzwić, jak chodzić skibami,
Gdy duch brata tak krok mu za krokiem:
 »Bracie! brata zabiłeś cepami!!!«
Jak szerokie to pole, w szerokiem
 Tak go polu duch brata wciąż mami...

»Pójdę!... Pójdę!... Opowiem w urzędzie« —
 Tak-ci jęczy w tem polu szerokiem —
»Powiem: patrzcie, prześwietni wy sędzie!
 Ona plama na skroni! nad okiem! —
To od cepów... Niech koniec raz będzie...
 Jam go zabił... w stodole... przed rokiem...

Gdzie przed rokiem?... Ba! cztery miesiące,
 Jak od cepów tych zginął... Niech będzie
Raz już koniec!... Tak powiem: Gorące
 Były-ć wtedy dni jeszcze... Na grzędzie
Były kury... nie kury... łaknące
 Były wróble, prześwietni wy sędzię!

Tak on mówi: »lichoto ty marna!« —
 Nie na kury, na wróble łaknące
Tak on mówi i rzuci im ziarna
 Całą garścią... tak na wiatr... w to słońce
Onym wróblom tak sypnie!... Hm! parna
 Była pora... dni były gorące...

Tak! pamiętam... coś z cztery tygodnie,
 Jak on wróblom tak rzucał... Hm! parna
Byłać pora... pamiętam... Jak kłodnie,
 Tak się wróble objadły... »Ochfiarna
Już, powiadam, twa ręka...« Na zbrodnię
 Chęci-m nie miał... te ziarna! te ziarna!...

Tak!... za ziarna-m go zabił... »Ty, bracie!
 Już twa ręka ochfiarna!... na zbrodnię
Chęci nie mam«, tak mówię... »W zapłacie
 Jednak«, mówię do brata tak zgodnie,
»Onoć ziarno nie będzie... W tej stracie
 Moja strata... patrz! wróble, jak kłodnie!...

Lepiej zawieźć, powiadam, na młyny,
 Niż te ziarna tak sypać ku stracie
Onym wróblom!« Tak mówię... »Jedyny!
 Mój jedyny!« on do mnie, »toć w chacie
Dosyć u nas dobytku, ptaszyny
 Niech też mają coś boże!... Tu! macie!...

Macie!« mówi i ziarna znów rzuci,
 »Dosyć u nas dobytku, ptaszyny!«
Tak powiada... Urzędzie! nie smuci
 Mnie to wcale, że onej godziny
Takem zabił dwa wróble: przewróci
 Pies się nawet od cepów... Bez winy —

Tak! bez winy nie jestem... Ba! szczerą
 Mówię prawdę: Urzędzie! przewróci
Pies się nawet, a cóż tu dopiero
 Marny wróbel... od cepów... Hm!... kłóci
Brat się ze mną — tak, kłóci: »Ty, sknero!
 Tak cię ziarnko dla wróbli już smuci?...«

Mówił w żartach — oj! żarty są zdradne!
 »Smuci ziarnko cię«, mówi, »ty sknero!«
Tak ja na to: »Braciszku!... tak, ładne
 Masz-ci, mówię, dobytki, lecz spierą
Wnet ci skórę, gdy będą tak składne
 Twoje ręce w rzucaniu...« Tak!... szczerą

Mówię prawdę, urzędzie!... Tak rzekłem:
 »Już w rzucaniu twe ręce są składne!...
A masz prawo do tego?... Przed piekłem
 Nie odpowiesz... za ziarno!...« Hm!... wpadnę
Tak na niego ze słowem tem wściekłem:
 »Czyjeż«, mówię, »dobytki te ładne?

Czyby twoje?... Tak twoje, jak moje?...«
 Wręcz tak wpadnę ze słowem tem wściekłem...
»Wszystko, mówię, tak moje, jak twoje,
 Więc jednemu do ziarna« — tak rzekłem —
»Wara! wara!... Braciszku! nie boję
 Ja się gniewu twojego... Tak siekłem,

Jak ty, mówię, to zboże, że wara!
 Wara tobie jednemu!... Nie boję
Twych się gniewów!... Co?« mówię, »niezdara
 Byłby ślepy, że rzucasz, jak swoje,
To, co wcale nie twoje... Człek hara«,
 Tak powiadam — »na kogo? na roje!...

Tak!« powiadam, »na roje!... Tak! mówię,
 Człek na całe wciąż roje tak hara!
Ślepi, głusi przychodzą, jak mrówie,
 A ty dajesz... Z czyjego talara
Dajesz grosze?... Toć każde obuwie
 Wnet się zedrze i grosz nasz, jak para...

Pęknie, mówię, najlepsza rozwórka —
 Najsilniejsze się zedrze obuwie,
I nasz grosz się rozwieje, jak chmurka...
 Ba! zrób rozdział, dziel choć półzłotówię!...
Będziem wiedzieć, tak! czyja jest skórka,
 A czyj płatek!...« Tak jemu wręcz mówię...

Dziś nie wiedzieć, prześwietny urzędzie!
 Czyj jest płatek, a czyja jest skórka...
Jedno panem w chałupie niech będzie —
 Tak ja mówię!... Tak mówi i córka
Bartłomieja Swobody, wy sędzie!
 Tak!... Poluchna tak mówi... A! gburka!...

Gburka z ciebie, Poluchno!... Niech czarci
 Oną córę Swobody, wy sędzie!
Niech ją czarci! bo Bóg już nie skarci
 Mojej suczki... Ty! suczko! Dwie piędzie
Były ziemi, jest jedna... Nie warci
 Czasem ludzie tej ziemi... Niech będzie!...

Suczko! zgadnij! zagadka: Oj były
 Dwie! dwie piędzie, jest jedna — nie warci
Ludzie jednej?... zgadywaj... już siły
 Nie masz na to, by zgadnąć? niech czarci
Ciebie, suczko!... Jest inna, tak: żyły
 Dwa! dwa braty, jest jeden... Jak z barci —

Tak! jak z barci ci żywot osłodzę,
 Jeśli zgadniesz tę inną: Oj! żyły
Dwa! dwa braty, jest jeden... Na drodze —
 Na rozstajnej, około mogiły
Brat-ci zabił braciszka: niebodze
 Młode latka, jak kwiat, się skończyły...

Nie na drodze, w stodole! w stodole
 Brat-ci zabił braciszka: niebodze
Tak zmarniały te latka!... Przez pole,
 Tak, prześwietny urzędzie, przechodzę,
Chcę zobaczyć odrobki... »Jak mole«,
 Brat powiada, »harują...« Nie zgodzę —

Ej! nie zgodzę się z tobą... U Żaka
 Wzdyć harują w odrobkach, jak mole,
Ale u nas?! .. Gdzież modła jest taka,
 By za pół dnia odrobku dać rolę —
Cały zagon na marchew?... niech skaka
 Pies komornik ze trzy dni, jak w dole —

Jako w dole wilczysko!... Niech w żniwa
 Za zagonik pod marchew tak skaka
Cały tydzień, powiadam... Oliwa
 Niech raz wyjdzie już na wierzch: Bodziaka,
Brat mój starszy — tak! Jan się nazywa,
 Zrobił ze mnie, patrzajcie! żebraka...

Świetny sądzie! tak żądam też cosik:
 Jako brat mój, co Jan się nazywa,
Po Walentym — choć ludzie »Walosik«
 Nibyć zawsze gadali — podrywa
Na mą krzywdę nie własny swój trzosik,
 Jako obcem zagony obsiewa —

Obcem, mówię, nasieniem — a przecie!...
 Na mą krzywdę nie własny swój trzosik
Wciąż podrywa: Toć inni na świecie
 Gospodarze, Żak Wojciech, Jan Włosik,
Maciej Piętka, tak mówią: »Jak chcecie!
 Dam pod marchew, lecz nie dam za grosik!

Nie dam za ten fenyżek dla dziada!
 Dzień odrobku za skibę! jak chcecie!...«
Tak-ci mówią, mój zasię brat gada
 Z moją krzywdą: »Ha! bieda was gniecie,
Dam pod marchew za pół dnia...« Okrada
 Mnie ten brat mój — czy wiecie? czy wiecie?!...

Świetny sądzie niech wyrok się stanie:
 Dał pod marchew za pół dnia... Okrada
Mnie ten brat mój!... Braciszku! jak banie
 Wozisz z miasta kobiety... Niewiada,
Skąd masz prawo zabierać w osmanie
 Co się zdarzy — i babę i dziada!...

Konie męczysz! ścierają się koła,
 A skąd prawo zabierać w osmanie
Co się zdarzy?... Powiadam już zgoła:
 »Uczyń rozdział, a wtedy, ty, panie!
Rób ze swojem, co zechcesz! jak smoła
 Wtedy lep się do dziadów w gałganie...

Z miasta całe zabieraj obozy —
 Tak! rób ze swem, co zechcesz!... jak smoła
Wtedy lep się!... Niech psują się wozy!
 Męcz swe konie! okuwaj wciąż koła!
Na postronki kręć nowe powrozy,
 Niech ci rwią się, jak zechcesz!... Lecz zgoła —

Tak! powiadam ci zgoła, że zasię
 Wciąż na nowe wydawać powrozy,
Pókąd niema rozdziału...« W tym czasie,
 Świetny sądzie! pełniutkie my wozy
Mieli żyta... Poluchna w okrasie
 Opływała — doprawdy! aż zgrozy

Brały człeka na tłustość jej pyska —
 Opływała tak Polka w okrasie...
Świetny sądzie! brat starszy z klepiska
 Całą garścią brał ziarna i ptasie
Brzuchy, mówię, wypychał... Niech ciska,
 Kiedy zechce, ze swego, lecz zasię —

Zasię, mówię, jest bratu do ziarna,
 Co ni jego ni moje!... Niech ciska,
Gdy się rozdział już stanie... Hm! parna
 Była wtedy godzina... Ludziska
Gdzieś na polach... Żoneczka, jak sarna,
 Pogoniła do miasta... Zbyt blizka

Juści nie jest ta droga... Coś kaczek
 Wzięła z sobą żoneczka, jak sarna,
Czy koguta na sprzedaż — przysmaczek
 Jest to niby żydowski... Tak! skwarna
Była-ć chwila... Jak nędzny robaczek,
 Człek się pocił, jak glista przemarna...

My w stodole, powiadam młócili...
 Człek się pocił, jak nędzny robaczek...
Wtem w sąsieku mój mały zakwili,
 Tak zaskwierczy, jak koło od taczek:
Firut! firut!... Brat starszy w tej chwili
 Rzuci cepy: »niedoszły chrześniaczek!

Mój Walosik!...« tak woła... »mój złoty!...
 Firut! firut!...« Tak starszy tej chwili
Z bachorzątkiem się ciaćka... »Roboty
 Byś się trzymał«, powiadam; »wybili
My ćwiercinę zaledwie... aż poty
 Cieką ze mnie, a ten się tu mili...

Jakiż będzie zarobek dziś czysty?
 Ziarna ledwie z ćwiercina, a poty
Cieką ze mnie, powiadam, jak z glisty!...
 Ten się ciaćka!... Ja nie mam ochoty
Sam pracować... Chłop z niego sążnisty,
 A chce mu się bawiuchnać... w wymłoty!...

Tak! powiadam, bawiuchnać chce mu się,
 A chłop z niego, powiadam, sążnisty!
Zresztą, mówię, cygański Jezusie!
 Co przechrzciwasz dzieciaka? Mój-isty
Syn, nie żaden Walosik... Za włósię
 Szkapę ciągnij, nie człeka!...« »Nieczysty

Chyba w tobie rozpuścił języki« —
 Tak brat starszy... Ja na to: »za włósię
Ciągnij szkapę, rób innym przytyki,
 Mój jest Kazio... Kaziunio... Polusię
Idź się spytać o imię!... Nie w smyki
 Pójdzie syn mój, lecz w pany chce mu się...«

»A cóż tobie się plecie po głowie?
 Czy to w pany chce mu się czy w smyki,
Tego dzisiaj nie wiedzieć« — odpowie —
 Tak odpowie brat starszy — »tu krzyki
Twoje na nic« — odpowie... — »W narowie
 Już, powiada, masz takie języki...«

»Ba!« ja na to — »trafiłeś, jak w sedno!...
 Mam w narowie, czy nie mam w narowie,
Co jest komu do czego?... To jedno:
 Mój nie żaden Walosik...« »Hm!« powie,
»Ale miał być Walosik!...« »Obrzedną,
 Stul-że gębę, bo dam ci — na zdrowie!«

Ale miał być Walosik!... Patrzcie go!
 Hm... Walosik!... Stul gębę obrzedną!
Miał czy nie miał! cóż tobie do tego?...
 Miał być!... prawda!... Oj! duszę mą biedną
Niech, urzędzie! ratują od złego
 Oneć boże anioły! To jedno —

Tak! powiadam, to jedno: Polusze
 Rzekłem w czas jej, powiadam: »Od złego
Niech ratują anioły mą duszę!...«
 Tak jej rzekłem — »nie wezmę innego
Do kościoła... dyć! brata wziąść muszę
 Do chrzestnego obrzędu świętego!...«

Przyszedł czas jej... Tak!... zległa... na lato...
 Juści, mówię, że brata wziąć muszę
Do kościoła... »A! pewnie!« tak na to
 Poluchniczka... »znać, w głowie masz prószę,
Zamiast mózgu... Jaguchę pękatą
 Weź do pary!... idź, powiedz Jagusze!...

Idź!... kumoszko! jej powiedz!... Idź! kumie!
 Powiedz bratu... Weź Jagnę pękatą!...
Pewnie jeszcze »Walosik?...« Rozumie
 Głupi! chłopski!... a toć to zatratą
Będzie dziecka, gdy w paniątek tłumie
 Będzie w szkołach — a przecie jest na to!

Mówię tobie, o Boże mój święty!
 To dla dziecka zatratą gdy w tłumie
Paniąt gruchnie: »Walenty bez pięty!...«
 »Ha! ha!« szydzi Poluchna... »jak w szumie
Tak wciąż będzie pomiędzy panięty
 Twój synalek... O chłopski rozumie!...

»Walek — chłopski synalek!...« Mój Boże!
 Tak wciąż szumi pomiędzy panięty...
»Co? Walochu! chcesz grochu? chcesz może?...
 Walosiczek! grosiczek już ścięty!...
Hę? Walosik? chcesz cosik?...« Niech złożę
 W grób się raczej, ty głupcze przeklęty!...

Nie pozwolę na śmiechy... ha! w grobie
 Raczej«, mówi Poluchna, »się złożę,
Niż tak synka własnego ozdobię...
 Będzie Kazio!... Kaziunio!... We dworze
Jest też Kazio... Kaziunio... w osobie
 Swojej własnej pan Kaźmierz!... mój Boże!...«

Tak!... wyciągnie Poluchna z pierzyny
 To maleństwo: »pan Kaźmierz w osobie
Swojej własnej!« — powiada... »Jedyny!
 Słodki!« mówi, »na honor i tobie«,
Mówi, »wyjdzie i dziecku, gdy chrzciny
 Z ekumonem wyprawisz... Chudobie

Twojej będą«, powiada, »honory,
 Będzie zaszczyt dla dziecka, gdy chrzciny
Też tak z pańska wyprawisz...« Na bory
 Tak! na lasy tej samej godziny
Było wygnać oboje, psie twory!
 Ona sukę z szczenięciem... Hm!... winy —

Mojej winy w tem niema... Na cztery
 Było wygnać je wiatry, psie twory!...
Tak!... poszedłem do pana Mizery —
 Juścić pany są takie rozpory —
I powiadam: »tak! panie, ze szczeréj
 Niby prośby to słowo: dał choréj,

Mówię, Pan Bóg żoneczce co nieco —
 Trzeba ochrzcić... więc mówię ze szczeréj
Niby prośby: tak! mówię, że lecą
 Niby wiórki, gdy ostrze siekiery
Niby drzewa dopadnie; z kobiecą«,
 Niby mówię do pana Mizery,

»Tak samiutko, powiadam, jest dolą —
 Tak! jak z drzewem jest z dolą kobiecą:
Ledwie człowiek pomyśli, a z wolą
 Juści bożą jest, mówię, co nieco,
Więc trza ochrzcić... Ha! kolki ją bolą,
 By był chrzestny po temu... »Ze świecą«,

Tak powiada, »trza szukać chrzestnego« —
 Anoć troszczy się o to, aż bolą
Kolki, mówię, Poluchnę, od tego,
 Więc przyszedłem i proszę: mą solą
I mym chlebem nie gardźcie, mojego
 Potrzymajcie wej! do chrztu... tak z wolą

Mojej żony upraszam...« Stało się:
 Nie pogardził mym chlebem, mojego
Trzymał do chrztu — Kaziunia!... Walosie,
 Walosiki nie u mnie!... »Niech strzegą
Złe cię duchy, braciszku, że w kłosie
 Tyle, mówię, jest ziarna czarnego...

A kto winien!?...« Prześwietny urzędzie!
 Niech go strzegą złe duchy, że w kłosie
Tyle murzu jest, mówię... Ta! będzie
 I supasta, a wróble, jak w rosie,
Tak się kąpią w tem ziarnie... Hm! wszędzie
 Powiadają: »stało się! stało się:

I brat starszy się żeni...« »A! bratku!
 Wróble kąpią się w ziarnie, a wszędzie
Mówią, jako się żenisz?... Dostatku
 Na dwie żony nie starczy... Tak będzie:
Twoja wygna Poluchnę... Niedźwiadku
 Jadowity! jest prawda w tym względzie?«

Tak się niby go spytam... »Z chałupy
 Obca wygna Poluchnę!... Niedźwiadku!«
Tak powiadam: »niech będą dwa trupy,
 Nie dwie żony!... powiadam... Obiadku
Nie doczekasz, powiadam... Tak, z kupy
 Pójść musimy!« »Ba! idźże, idź, bratku!...

Ja zostanę na śmieciach... mam prawo...«
 »Tak!« powiadam, »musimy pójść z kupy!...
Jakoś starszy, więc mówisz plugawą
 Oną gębą, że wyjdę z chałupy,
Że ja wyjdę?... W godzinę patrz! krwawą
 Powiedziałeś te słowa!...« Ha! trupy!

Trupy, widzę, mnie gonią!... oj!... gonią!...
 Widzę, jeden na czole ma krwawą,
Czarną plamę... to brat mój!... z tą skronią!...
 A ten drugi... to ojciec!... Legawą
Gońcie sukę... Poluchnę!... Aż dzwonią
 One kłosy, gdy pędzą tą ławą —

Ławą żyta... O Boże!... o Panie!...
 Gońcie sukę!... Poluchnę... niech dzwonią!
One żyta zmarniałe!... Na słanie
 Nawet słomy nie będzie... Ha! koniom
Na osypkę nie starczy... Szatanie!
 Bracie! goń ją!... Jak gonią! jak gonią!...«

Tak-ci, mówię, w tem polu szerokiem
 Jęczy młodszy, ten żebrak... »Szatanie!
Bracie! goń ją«, tak woła z tem okiem,
 Jako szczerki czerwonem, w łachmanie
I z kosturem, a deszczu potokiem
 Tłumi burza to straszne wołanie...

Anoć gorzkie spotkały go losy:
 Stracił wszystko, a deszczu potokiem
Tłumi burza szalone te głosy,
 Które z piersi wyrzuca... Widokiem
Tego żyta, co obce już kosy
 Ścinać będą hej! roczek za rokiem,

Truje rozum i serce swe truje —
 Tego żyta widokiem, co kosy
Hej! ścinają już obce... Nie czuje
 Nawet, mówię, że żyw jest, że rosy
Nagie stopy mu myją, że pluje
 Mu szaruga w te oczy... O losy!...

Czytaj dalej: Przy wigilijnym stole - Jan Kasprowicz