Lubię wieczornej godziny samotność,
Gdy melancholia, moja wierna służka,
Usiada cicho na krawędzi łóżka
A pająk snuje godzin bezpowrotność.
Lubię zarzucać niewód mej tęsknoty
W głębinę dawno nie ruszanych wspomnień,
A potem cudnym darem wyogromnień
Przeżywać w duszy dzień młodości złoty.
Lubię to wszystkich przedmiotów milczenie,
Po całodziennym utrudzonym znoju,
Kiedy po ścianach mojego pokoju
Spływają szare nieuchwytne cienie.
Lubię, gdy budzik, dawno w poniewierce,
Zazgrzyta kółkiem zardzewiałem w ciszy,
A nikt z najbliższych oprócz mnie nie słyszy,
Że głośniej zgrzyta moje chore serce.
Lubię wsłuchiwać się w głosy wśród mroczy,
Ale najsłodszą jest dla mnie ta chwila,
Gdy się noc czarna nade mną pochyla
I dobrą ręką zamyka mi oczy.
Źródło: Ogród Życia, Henryk Zbierzchowski, 1935.