Gdybym nie skrzypiał już jak stary żuraw
I nie zesmutniał jak dom bez odwiedzin,
Tobym dla sportu nowych szukał dziedzin,
I od przyziemnych oderwał go muraw.
Byłby to jakiś sport transcendentalny,
Przekreślający ludzkich spraw doczesność,
Którego metą byłaby bezkresność
A chyżość taka jaką ma wiatr halny.
Zgiąwszy za czuby dwa drzewa do ziemi
Wzleciałbym najpierw tak jak kamień z procy
W cichą milczącą nieskończoność nocy,
Wyhaftowaną gwiazdami złotemi.
Potem na chmurze usiadłszy jak w łodzi,
Z promieni Wenus ułamałbym wiosła
I moja łódka tam by mnie poniosła
Gdzie Wielki Rybak wśród gwiazd z siecią chodzi.
W pogodną, jasną, cichą noc sierpniową
Na mlecznej drodze, gdzie komety warczą,
Strzeliłbym gola księżycową tarczą
W bramkę Wielkiego Wozu kwadratową.
Kanałów Marsa przepłynąłbym wodę
Ze Strzelcem Smoka wypłoszyłbym z nory
I prześcigałbym w biegu meteory,
Aby z rąk Panny wziąć Lirę w nagrodę.
Wreszcie dotarłszy za wszechświata brzegi
W tą straszną przepaść skoczyłbym na nartach,
Gdzie złote gwiazdy nie stoją na wartach
I nicość białe rozścieliła śniegi.
Źródło: Ogród Życia, Henryk Zbierzchowski, 1935. Wiersz został unowocześniony.