Chciałbym być teraz w jakimś wielkim lesie,
Który pod śniegiem świeżo spadłym gnie się,
I w którym drzewa, strojne w śnieżne puchy,
Nad drogą chylą się, jak białe duchy.
I chciałbym w słońce iść z odkrytą głową,
Tą roziskrzoną drogą brylantową,
Gdzie drogowskazu duszy nie potrzeba,
Bo wyszła z nieba i wiedzie do nieba.
I nad tej ciszy pochylić się tonią,
W której sań dzwonki nigdy nie zadzwonią,
Bo na tej drodze długiej, bezpowrotnej,
Człowiek choć tęskni, zawsze jest samotny.
Lecz ta samotność nie jest mu katuszą,
Bo mu najlepiej ze swą własną duszą —
I już nie pragnie żadnych nowych zdarzeń,
Na brylantowej drodze swoich marzeń.
Źródło: Ogród Życia, Henryk Zbierzchowski, 1935.