Czasem się zdarza taka dobra chwila,
Gdy dzień nasz idzie już pod zachód złoty,
Że człowiek czuje pełnię swej istoty,
Do której nagle coś mu drzwi odchyla.
I widzi przez nie pierwszy raz prawdziwie
Wyłaniającą się z mroków ukrycia
Całą przebytą drogę swego życia,
Jakby w dalekiej, jasnej perspektywie.
Widzi swych trudów milowe kamienie
I drogowskazy wędrówki bez końca,
Mosty, przez które szło ludzkie cierpienie
Po trochę słońca do handlarza słońca.
Ugory, które zaorał swym potem,
Kwiaty, co piły rosę z jego ręki,
Świątynie Piękna, malowane złotem,
Szare kapliczki swojej krwawej męki.
A wszystko własne, ze siebie poczęte,
Kradzione nocy długiej i bezsennej,
By ludzkie życie było uśmiechnięte
A nie tak szare jako dzień jesienny.
I wtedy czujesz: choć nad twą mogiłą
Zaszumi klonu cmentarnego listek,
Żyć będzie dalej to, co w tobie żyło,
Bo na tym świecie nie umarłeś wszystek.
Źródło: Ogród Życia, Henryk Zbierzchowski, 1935.