Zajrzyjmy też w tę starą kuchnię,
Gdzie, niegdyś, w sposób niezbyt szparki,
Siłą przedwiecznej gospodarki,
Która już z dala pleśnią cuchnie,
W kurzu, w pajęczych matniach, w próchnie,
Trzymano malowane garnki.
Pacykowane w barwie sinej -
Jak ledwie oko ścierpi czyje -
Z wonią, co w nos stęchlizną bije;
W nich to, bez celu i przyczyny,
Trzymali starzy swe mydliny,
Godne jedynie iść w pomyje.
Czybyście, spośród nich, jeżeli
Ta przeszłość wreszcie kark już kręci,
Choćby politowaniem tknięci,
Jednego sobie wziąć nie chcieli,
Nim wszystkie w czasów tych topieli
Będą już świętej niepamięci?
No! Choć jednego. Cóż? - nie chcecie?
Wprawdzie wam korzyść z nich nieżyzna,
Ale mi każdy chętnie przyzna:
Że, nawet jako rzadkość, przecie
W osobliwości gabinecie
Uszłaby ta staroświecczyzna.
Nie? - No więc wiedz, mądrości młoda:
Że, czy grzmotniecie je o ścianę,
Czy nimi od was w łeb dostanę -
Ani im ujmy to nie doda,
Ni mego łba nie będzie szkoda -
Bo - wszak są tylko malowane.