Boska komedia - Czyściec - Pieśń VI

Autor:
Tłumaczenie: Edward Porębowicz

W dalszej wędrówce Wergili i Dante spotykają wielkiego poetę i trubadura, Sordella. Patrząc na serdeczne powitanie dwóch poetów - Dante wygłasza gwałtowną inwektywę przeciw niezgodzie i złu panoszącemu sie w Italii, a szczególnie we Florencji.



Kiedy zakończy grę kosterów grono,
Pobity, jeszcze nie wstając od stoła,
Próbuje rzutów z twarzą nachmurzoną.

Zwycięzcę gawiedź prowadzi wesoła:
Ten bieży naprzód, a ten z tyłu goni,
Ten mu zabiega z boku, a ten z czoła.

On, idąc, temu i temu się skłoni;
Da na odczepne, gdy kto zbyt naciska,
I tak od ciżby natrętnej się broni.

Tak szedłem, a tłum następował z bliska;
Tu przyrzekając, tam skłaniając głowy,
Umykałem się spośród zbiegowiska.

Oto Aretyn, ten, co mu z surowej
Ręki śmierć zadał Ghin Tacco zuchwały.
Inny utonął, idący na łowy.

Tam ręce w górę wzniósł, błagalny cały,
Frydryk Novello; pizańczyk z nim czwarty,
Który przyczynił Marzukowi chwały.

Widziałem Orsę; przy nim duch wydarty
Ciału, jak świadczył sam, z cudzej potwarzy,
Nie z własnej winy pokarania wartej.

Piotr de la Brosse to był, a niechże zważy
Brabantka, póki ziemski byt ją cieszy,
Aby nie zaszła między brzydsze twarzy.

Gdym z owej duchów otrząsnął się rzeszy,
Co dba tak wielce o modlitwę ludzi
W nadziei, że im zbawienia przyśpieszy,

„O Światło moje — rzekłem — czyż mię łudzi
Słowo twej pieśni, mówiąc: »Przeznaczenie
Cofnąć modłami —próżno człek się trudzi«?

A o to właśnie nawołują cienie;
Czyżby ich prośba miała być jałowa
Lub mi niejasne twej myśli znaczenie?"

Więc Mistrz tak do mnie: „Jasna moja mowa
Ni tych proszących nadzieja omyli,
Jeśli roztropnie wyłożysz me słowa.

Sprawiedliwości szczyt się nie nachyli,
Że czego oni oczekują w kaźni,
Płomień miłości zmyje w jednej chwili.

Gdziem o tych rzeczach rozprawiał wyraźniej,
Tej mieć nie mogła modlitwa krzepkości,
Gdyż módlca działał z Bogiem w nieprzyjaźni.

Dziś nie rozstrzygaj ważnej wątpliwości,
Aż przyjdzie pani, co ci światłem progi
Między rozumem a prawdą wymości.

O Beatryczy mówię; pośród drogi
Ku wierzchołkowi zaznasz jej widoku;
Tam żywot wiedzie radosny i błogi".

„Wodzu mój — rzekłem — przyśpieszajmyż kroku;
Już utrudzenia, jak wprzód, nie doznaję,
A coraz dalej pada cień od stoku".

„Pójdziemy — odrzekł — póki słońca staje
I póki ścieżek noc nam nie zacieni,
Choć podróż dłuższa, niż ci się wydaje.

Nim szczytu dojdziesz, jeszcze się zrumieni
Niebo od słońca, które tak się chyli,
Że już na tobie nie łamie promieni.

Samotną duszę spostrzegam w tej chwili,
Wyglądającą, jakby nas czekała:
Jej nas przewództwo pewno nie omyli".

Podejdziem. Jakże dumna i wspaniała
Byłaś, z lombardzkiej ziemi maro blada,
W toczeniu źrenic taka opieszała!

Do przechodzących słowem nie zagada,
Puszczając mimo; tylko okiem śledzi
I patrzy jako lew, co się pokłada.

Mistrz, przystąpiwszy, słowa me wyprzedzi,
Prosząc, by drogę wskazała nieznaną.
Mara nie raczy dać wprost odpowiedzi,

Ale o kraj nasz zapyta i miano.
Więc Wódz mój: „Mantua..." — zaczął. Na dźwięk ony
Duch, jakby nagle w połu go złamano,

Rzucił się, cały ku nam wychylony:
„Jam Sordel! Mantua wspólna nam rodzica!"
I objął jeden drugiego ramiony.

Biedna Italia, bólu gościnnica,
Śród wielkiej burzy — bez sternika nawa;
O, już nie pani ludów — nierządnica!

Uczcić rodaka, patrz, jak biegła żwawa,
Na same ziemi radzinnej odgłosy
Pełne słodyczy, jedna dusza prawa!

A twoi żywi wzajemnymi ciosy
Gubią się i żrą nieustannym bojem
W obrębie muru jednego i fosy!

Spojrzyj, nieszczęsna, po wybrzeżu twojem
I murach; potem spojrzyj na swe łono:
Jestże kąt, co by cieszył się pokojem?

Cóż, że ci uzdę krótko przykrojoną
Włożył Justynian, gdy łęk siodła pusty:
Bez tego mniej byś była powstydzoną!

Ludu, coś winien czcić boże dopusty,
Było-ć utrzymać na siodle cesarza,
Pomniszli, co rzekł Bóg Chrystusa usty?

Patrz, jak się krnąbrna stała bestia wraża,
Odkąd ująłeś ręką za jej wodze,
Ale jej w lędźwie nikt kolca nie wraża.

Albercie Niemcze, teraz mści się srodze,
Żeś o niekarnym zapomniał biegunie
I boku jego nie poddał ostrodze.

Sąd sprawiedliwy z gwiazd niech rychło runie
Na krew twą; kary nowość niech zasłynie;
Budź twych dziedziców grozę, leżąc w trunie.

Twojej i ojca przypisać to winie —
U siebie władzy chciwym, że, niestety,
Ogrodziec państwa zamienion w pustynię.

Patrz na Monteki, patrz na Kapulety,
Patrz na Orwieckich panów, gnuśny człecze,
Ci już zdławieni, tym grożą sztylety.

Spójrz, jakie dybią na twą szlachtę miecze:
Przynieś ratunek, ułagodź rozpacze;
Spójrz, jak o siebie Santafior ma pieczę.

Przyjdź i posłuchaj, jak twa Roma płacze;
Z pustego łoża biada głos jej wdowi:
„Cezarze ty mój, kiedyż cię obaczę?..."

Patrz na poddanych, jak się żreć gotowi;
Jeśli już nie dbasz o krew, co się toczy,
Sromaj się hańby, co twe imię słowi.

Boski Jowiszu, coś umarł ochoczy
Na krzyżu, przebacz grzeszne me pytanie:
Czyś zwrócił indziej sprawiedliwe oczy?

Lub to jest próba, jaką tu z otchłanie
Twej rady zsyłasz gwoli zbawczych planów,
Wyżej leżących niż ludzkie poznanie?

Ziemia Italii jest pełna tyranów,
Chłop lada jaki zmienia się w Marcela,
Zaledwie wejdzie między partyzanów.

Florencjo moja, nie trać ty wesela:
Zarzut podobny ciebie nie dotyka,
Dzięki ludowi, co mój głos podziela.

Rozum lada kto ma, lecz go zamyka,
Aby z cięciwy nie wypadł nie w porę:
Twój lud go nosi na końcu języka.

Nie wszystkie barki urząd dźwigać skore;
Twój lud się za to nieproszony zrywa:
„Ciężar podajcie sam!... Na się go biorę!"

To dość dla szczęścia; bądźże mi szczęśliwa!
Masz skarby, pokój masz i masz rozsądek;
Że prawdę mówię, w skutkach się wykrywa.

Aten i Sparty państwowy porządek
Niczym zapewne w porównaniu będzie
Z twoim; ty jesteś podobna do prządek,

Które tak mają pożytek na względzie
I tak opacznie czynią, że rozkręci
Listopad to, co październik uprzędzie.

Ileż to razy za naszej pamięci
Zmianę twych ustaw ludzie już widzieli,
Twoich urzędów, monet i pieczęci.

A jeśli pamięć światła ci udzieli,
Poznasz, żeś jako złożona niemocą
Niewiasta, co się wije na pościeli,

By ulżyć bólom niedospaną nocą.

Czytaj dalej: 41. Boska komedia - Czyściec - Pieśń VII - Dante Alighieri