Boska komedia - Czyściec - Pieśń V

Autor:
Tłumaczenie: Edward Porębowicz

We­rgi­li i Dan­te na­po­ty­ka­ją gru­pę lu­dzi, któ­rzy zmar­li na­głą śmier­cią; Ja­co­po del Cas­se­ro, Bu­on­con­te di Mon­te­fe­tro i Pia opo­wia­da­ją po­etom swo­je losy.



Już, zo­sta­wiw­szy za sobą gro­ma­dę
Mar, w tro­py Mi­strza par­łem się skwa­pli­wie,
Gdy, prę­żąc pa­lec, jed­no wid­mo bla­de:

„Pa­trz­cie — krzyk­nę­ło —i niech was za­dzi­wię:
Owy kro­czą­cy ni­żej chło­nie cia­łem
Słoń­ce i stą­pa jak czło­wiek, co ży­wie!"

Na dźwięk tej mowy lica ob­ra­ca­łem.
Spoj­rzę, tłum du­chów cie­ka­wie mię bada,
Zdzi­wio­ny owym świa­tła nie­do­pa­łem.

„Czym­że uwa­gę za­przą­tasz? — po­wia­da
Mistrz. — I dla­cze­go kro­czysz opie­sza­lej?
Cóż cię ob­cho­dzi, co się tu­taj gada!

Żwawo pójdź za mną; ci niech szep­cą da­lej;
Moc­ny jak wie­ża bądź, co się nie ze­gnie,
Cho­ciaż się wi­cher na jej szczy­ty wali.

Czło­wiek, co chę­cią po­wyż chę­ci zbie­gnie,
Od­włó­czy metę, wróg wła­snej ucie­sze,
Bo­wiem osła­bia moc w za­mia­rów ście­gnie".

Cóż mo­głem na to rzec? Jeno: „Już śpie­szę!",
Na twarz zwo­łu­jąc wsty­du bar­wy szcze­re,
Któ­ry nam cza­sem prze­ba­cze­nie krze­sze.

Na skos przez ową za­ziem­ską kwa­te­rę
Zbli­żał się du­chów po­czet w na­szą stro­nę
I wiersz po wier­szu nu­cił: Mi­se­re­re!

Kie­dy się spo­strzegł, że nie­prze­nik­nio­ne
Słoń­cem ciem­nia­ły me ziem­skie osno­wy,
Usta roz­chy­lił w „O" dłu­gie, tłu­mio­ne.

A dwaj, jak goń­ce, gdy przed huf bo­jo­wy
Wy­bie­gną, k'nam się przy­bli­ży­li cwa­łem,
Wo­ła­jąc: „Pro­sim was, po­wiedz­cie, kto wy?"

Na to od­po­wiedź Mi­strza usły­sza­łem:
„Wra­caj­cie! Swo­im do­nieść to mo­że­cie,
Że cia­ło jego jest praw­dzi­wym cia­łem.

Je­śli cień jego wstrzy­mał ich na me­cie,
Ta wieść im win­na być wy­star­cza­ją­ca;
Usza­nuj­cie go, on wam odda w świe­cie".

Ni­g­dy tak szyb­ko gwiaz­da spa­da­ją­ca
Pierw­szych ciem­no­ści noc­nych nie prze­pa­da,
Ni chmur sierp­nio­wych na ubyt­ku słoń­ca,

Jak ci wra­ca­li, gdzie wi­dem gro­ma­da
Sta­ła, i no­wym zaś ku nam za­wo­dem
Współ­bie­gli na kształt bez­uzd­ne­go sta­da.

„Licz­nym tu bę­dziesz na­wie­dzion na­ro­dem —
Rzekł Wódz — z proś­ba­mi do nas dążą, wno­szę;
Nie sta­waj, a próśb słu­chaj mi­mo­cho­dem".

„O du­szo, któ­ra idziesz na roz­ko­sze
W po­wło­ce, co się jesz­cze ży­ciem cie­szy —
Wo­ła­li, bie­gnąc — za­trzy­maj się, pro­szę!

Może roz­po­znasz kogo z na­szej rze­szy,
Byś o nim gło­sił, wró­ciw­szy z po­wro­tem.
Cze­mu nie sta­niesz? Cze­mu ci się śpie­szy?

Roz­łą­czy­ła nas na­gła śmierć z ży­wo­tem;
Do przed­ostat­nich chwil my w grze­chu trwa­li;
W ostat­nich ła­ski ugo­dze­ni gro­tem,

Win ża­łu­ją­cy, skru­sze­ni i bia­li
Z ciał swych my wy­szli, sprzy­mie­rzeń­cy Pana,
Co nas wi­do­ku swe­go żą­dzą pali".

„Pa­trzę, nie wi­dzę, by mi była zna­na
Twarz aby jed­na, lecz co wie­dzieć płu­ży,
Py­taj, od­po­wiem, gro­mad­ko wy­bra­na,

W imię po­ko­ju, co mię w mej po­dró­ży
Z świa­ta do świa­ta szczyt­nym ce­lem nęci
I wo­dzi to­rem ta­kiej za­cnej stró­ży".

Tak rze­kłem, a on: „Nie trze­ba pie­czę­ci
Przy­siąg; wie­rzy­my, iż chęt­na twa wola,
By­le­by nie­moc nie zwich­nę­ła chę­ci.

Ja pierw­szy pro­szę: je­śli kie­dy pola
Oba­czysz moje i ziem­skie dzie­dzi­ny
Mię­dzy Ro­ma­nią a kra­jem Ka­ro­la,

Nie po­skąp ty mi li­to­śnej da­ni­ny:
Niech się mo­dła­mi za mną wsta­wią w Fano,
Bym mógł od­ku­pić ry­chlej swo­je winy.

Stam­tąd ród wio­dę; cios, pod któ­rym raną
Wy­szła krew, gdzie ja, duch, spra­wo­wał ży­cie,
W An­te­no­ry­dów kra­ju mi za­da­no,

Kę­dym biegł zna­leźć bez­piecz­ne ukry­cie.
Este mię zgu­bił, co za­wzię­ciej go­dził,
Ni­że­li słusz­na, na moje za­bi­cie.

A gdy­bym nie był ku Mi­rze po­bro­dził,
Gdy mię do­pa­dły zbi­ry pod Oria­co,
Jesz­cze bym dzi­siaj po­śród ży­wych cho­dził.

Zbie­głem ku ba­gnu, lecz, w szu­war i mła­ko
Ugrzą­zł­szy, pa­dłem i mej krwi ka­łu­że
Wi­dzia­łem spra­wą wy­to­czo­ne taką".

Zaś inny mó­wił: „Niech­że cię ku gó­rze
Nio­są tę­sk­no­ty ku bło­go­sła­wio­nym,
Ja zaś li­to­ścią twą mój cel wy­słu­żę.

Bu­on­con­ta wi­dzisz, Mont­fel­tru ba­ro­nem
By­łem; nie dba­ją o mnie moi doma,
Więc tu­taj cho­dzę z czo­łem po­wsty­dzo­nem".

„Ja­kiż przy­pa­dek — py­tam — lub kry­jo­ma
Moc tak wy­wle­kła twój trup z Cam­pal­di­nu,
Że nam mo­gi­ła two­ja nie­wia­do­ma?"

Na to cień od­rzekł: „U stóp Ca­sen­ti­nu
Prze­pły­wa rzecz­ka na­zwi­skiem Ar­chia­no:
Ta nad Pu­stel­nią try­ska z Ape­ni­nu.

Tam, kędy gubi swe pier­wot­ne mia­no,
Przy­bie­głem cię­ty prze­okrop­nie w szy­ję;
Pie­szom biegł, śla­dy krwa­wą zna­cząc raną.

Tam wzrok mi za­gasł; z imie­niem Ma­ry­je
Na ustach pa­dłem i w nie­kry­tym gro­bie
Po­le­gło cia­ło moje, dziś ni­czy­je.

Wró­ciw­szy, praw­dę o mej głoś oso­bie:
Anioł mię boży brał, lecz duch pie­kiel­ny
Wo­łał: »Od­daj go, nie­bie­ski pa­ro­bie!

Uno­sisz jego szczą­tek nie­śmier­tel­ny
Za jed­ną łez­kę; ta mi go wy­dzie­ra!
Ja dru­giej czą­st­ce po­grzeb spra­wię cel­ny«.

Wia­do­mo-ć, jak to w po­wie­trzu się zbie­ra
Para wil­got­na i zmie­nia się w wodę,
Sko­ro kro­pel­ki swe chło­dem po­zwie­ra.

Czart, co złą wolę z ro­zu­mem na szko­dę
Łączy czło­wie­ka, mocą swej na­tu­ry
Wzbu­dził mgłę, wia­trem za­bu­rzył przy­ro­dę.

Po­tem do­li­nę, gdy mrok za­padł bury,
Od Pra­to­ma­gno aż do gór łań­cu­cha
Tu­ma­nem po­krył, po­za­cią­gał chmu­ry:

Desz­czem brze­mien­na spa­dła za­wie­ru­cha;
Woda prze­la­na za ło­żysk kra­wę­dzie
Za­to­pem ro­śnie i w ko­tli­ny bu­cha.

Gdy jej po­sił­ku z wiel­kich strug przy­bę­dzie,
W kró­lew­skiej rze­ki po­no­si mię to­nie;
Nic jej w sza­lo­nym nie po­wstrzy­ma pę­dzie.

Skrze­płe me cia­ło w po­da­meń­skiej stro­nie
Ar­chian na­dy­bał i w Arno je wto­czył;
Krzyż mi roz­wią­zał, któ­ry z rąk na ło­nie

Zło­ży­łem w chwi­li, gdy mię ból za­mro­czył;
Po dnie i brze­gach ko­ści tłukł w szkie­le­cie,
Na ko­niec mu­łem osnuł i spo­włó­czył".

„Ach, gdy wró­ciw­szy, znaj­dziesz się na świe­cie,
Gdy żagl wę­drów­ki two­jej się po­zwi­ja —
Mó­wi­ło do mnie te­raz wid­mo trze­cie —

O mnie pa­mię­taj, pro­szę: je­stem Pija.
Sie­na mię ro­dzi, Ma­rem­na zgu­bi­ła;
Ja­kim spo­so­bem — wie ten do­brze, czy­ja

Ob­rącz­ka wdo­wę ślu­bem znie­wo­li­ła".

Czy­taj da­lej: 40. Boska komedia - Czyściec - Pieśń VI – Dante Alighieri