Wieś!... to me życie, to podarek Boży!
To kwiat, co spada z anielskiego czoła,
Gdy go dłoń lekka lekko w sploty włoży.
O, wieś z początku cicha i smętnie wesoła
Leży, jak flet, co w sobie liczne pieśni tłumi,
Lecz weź no ten flet do ust, pocałuj go szczerze,
A dopiero usłyszysz, co on śpiewać umie,
A dopiero on pieśni dla ciebie wybierze:
I będzie ciebie błagał, będzie ciebie prosił
Ażebyś go przy ustach pałających nosił.
Na wsi słowik jest piewcą — on tam nie dba wcale,
Czy go pośród oklasków przyjmą okazale
On, w nocy pod okienkiem siadłszy na kalinie,
Nawet o tem i nie wie, że śpiewa dziewczynie.
On wesół skubie listki wonnego jaśminu,
Bawi się niemi, gęślarz, swobodny — szczęśliwy,
Bo dla niego liść każdy jest liściem wawrzynu.
Na wsi burza przeraża! piorun jest straszliwy,
Gdy wije się po niebie i przegryza chmury:
Lecz w mieście nie dosłyszą słów matki natury,
Którą pokaleczywszy i złożywszy w grobie,
Bawią się, tańczą sobie...
Nie lubię miasta! nie lubię wrzasków,
I hucznych zabaw, i świetnych blasków,
Bo ja chłop jestem — bo moje oczy
Wielmożna świetność kole i mroczy.
Więc — na wieś wrócę; o wsi wesoła!
Ty mię powitasz, kwiatku anioła.
Tak na wieś wrócę, do swoich wrócę —
Sterczące kości napotkam w roli,
I dla tych kości piosnkę zanucę.
Już wracam myślą — wzrok jej sokoli
Naprzód zobaczył lipy cieniste,
Zielone smugi i wody czyste.
Serce, ty czujesz strony rodzinne,
Bo tam dla ciebie było wesele,
I szczere modły w wiejskim kościele,
I czucia szczere — niewinne...
Noc — rosa pada, myśl na chwilkę leci,
Między lipowe, topolowe drzewa,
Tam, kędy w oknie blady płomyk świeci:
I przyleciała — pod płotem stanęła,
Jak żebrak, co się jałmużny spodziewa,
Łagodnym wzrokiem w oknie utonęła,
Lecz nikt nie widział, że ona tam stoi,
Nikt jej tam wcale nie czekał,
Tylko pies wierny zerwał się — zaszczekał.
»Czy poczuł wilka? Czy się czego boi?
Że tak ujada bez końca«.
O nie, nie poczuł ni wilka ni strachu,
Tylko myśl moją — mej pamięci gońca,
Moje wspomnienie poczuł i przywitał.
Bo on tam o nie nieraz, wyjąc, pytał,
On jeden uczuł, gdy stało za płotem,
I kiedy bliżej przyleciało potem,
By na rodzinnym siąść dachu.