Zwierciadło

 U państwa X. był bal. Na ulicy furmani od godziny rozprawiali o przymiotach koni i niedogodnościach stajen. W kuchni miejscowa służba przemawiała się z najętymi lokajami, a ci wydrwiwali ciasnotę pomieszczenia, brak stołowych sreber i krzyczącą rozmaitość talerzy i półmisków. Wreszcie w salonie — pocił się garbaty fortepianista i skrzypek suchotnik, wirowały zadyszane pary, damy szeptały: „Merci monsieur!“ a od płonących świec i lamp, ciągnęły ku drzwiom niedostrzegalne smugi kopciu.
 Co chwilę wchodził ktoś, stawał w otwartych drzwiach i zapinając rękawiczki, pożartował w duchu z muzyki albo litował się nad szałem taneczników. Lecz wnet i jego odurzył swąd światła, w uszach zaczynało szumieć, w oczach robiło się biało, kremowo, niebieskawo, różowo, muślinowo, jedwabno i aksamitno, głowa ciężyła, nogi nabierały niezwykłej sprężystości i — biegł na środek posadzki szaleć z innymi. A gdy spojrzał w rozgorączkowaną twarz tancerki i uczuł przy sobie ciepłe jej ciało, jad balowego tyfusu do reszty zakażał mu krew, oczy błyszczały, a puls dosięgał stu dwudziestu uderzeń na minutę. Morbus saltandi chwytała nową ofiarę.
 Był dopiero początek zabawy, więc w tańczących, choć już stracili władze duchowe, tlił jeszcze instynkt podobania się. Większość pań i panów, spoglądając w przelocie na jedno z czterech luster salonu, jeszcze mogli dostrzec jakiś niekorzystny rys w swojej powierzchowności. A gdy rozległo się sakramentalne: „Merci monsieur!“ jedno lub drugie ogniwo pary wysuwało się z salonu, aby w lustrze dalszego pokoju dokładniej zbadać szczerbę w swych wdziękach. Wówczas między człowiekiem i zwierciadłem zawiązywała się milcząca rozmowa we dwoje.
 Dama I. Idalja wciąż uśmiecha się, patrząc na mnie. Mów, co widzisz, tylko prędko...
 Zwierciadło. Wtyle, z pod włosów wysuwa się podkładka.
 Dama I. W którem miejscu?...
 Zwierciadło. Z prawej strony.
 Dama I. Wskaż dokładniej... Milczysz?... Cóżto za obrzydłe lustro!... (Wychodzi).
 Mężczyzna I. Ciekawym, dlaczego dziś damy patrzą na mnie tak niechętnie?
 Zwierciadło. Sztuczne zęby...
 Mężczyzna I. Milcz, potwarco!... (Wychodzi).
 Dama II. Co się ze mną dzieje, dlaczego jestem tak zmieniona?
 Zwierciadło. Zły gatunek blanszu...
 Dama II. Szkaradne lustro!... (Wychodzi).
 Dama III. Co to znaczy, jestem dziś najpiękniejszą, a tańczę mniej niż kiedykolwiek?...
 Zwierciadło. Zlękli się wypożyczanych brylantów...
 Dama III. Ach! jakież to niegodziwe lustro... (Wychodzi).
 Słowem, ktokolwiek tu wszedł — kobieta czy mężczyzna, każdy wychodził z gniewem i wstrętem od zwierciadła.
 W sali zagrano kontredansa i nastała chwila, że przez dłuższy czas nikt nie zaglądał do pokoju. Wtedy — rozsunęła się opuszczona portjera i na środek wbiegła kilkunastoletnia dziewczynka. Złożyła zwierciadłu piękny ukłon i patrząc z uśmiechem na odbicie swojej osóbki, zaczęła z nią rozmowę.
 — Bardzo jestem kontenta, że znowu panią widzę. Ciągle nam przeszkadzają nagadać się. Pani musi wciąż tańczyć albo bawić gości, a ja...
 „A pani dlaczego nie tańczy?“
 — O, ja siedzę przy mojej córeczce... Jużem ją położyła spać.
 „Zapewne i w pokoju stołowym ma pani dużo zajęcia?“
 — Miałam bardzo dużo, ale bona wyprowadziła mnie stamtąd.
 „Więc dlaczegóż pani nie idzie do gabinetu papy?“
 — Byłam i tam, ale papa kazał mi wyjść, bo jest za wiele dymu.
 „Więc gdzież pani bawi, gdy ja tańczę?“
 — Siedzę za portjerą i boję się, żeby mnie kto nie zobaczył...
 „To pani jest bardzo nieszczęśliwą, szczerze panią żałuję!...“
 Skończywszy rozmowę z samą sobą, dziewczynka wybuchnęła śmiechem i klaszcząc w rączki, zgięta wpół, przybiegła do lustra.
 — Dobre, kochane lusterko... Żebyś nie ty, jakby mi było smutno!
 I wspiąwszy się na paluszkach, dodała:
 — Chodź, dam ci zato buzi... Tylko ostrożnie, żeby nas kto nie zeszedł...

Czytaj dalej: Katarynka - Bolesław Prus