Słońce, zagrzęzłe w odmętach wieczoru, 
Spoza chat czubów i przyłbicy młyna 
Jeszcze się resztą świateł przypomina 
Upatrzonemu wśród sadów jezioru... 
Jezioro barwnym powleka się mrokiem, 
Co, rozwidniając, nie widzieć pozwala... 
Z wędrownym błyskiem spotyka się fala 
Pod umówionym w głębinie obłokiem. 
Obłok swój bezruch kojarzy z fal ruchem... 
Fala swe rysy i szczerby i sznury 
Przesuwa z wolna za wiatru podmuchem 
Przez jego piętra z ognia i purpury... 
Purpura łamie błękitów przegrody 
I w nieprzejrzyste rozżarza się złoto 
Poprzerywane plam czarnych ślepotą, 
Jakby tan nagła nieobecnosć wody 
Ujęła barwom podłoża dla czaru... 
Drzewa wraz z brzegiem i garścią gołębi 
Odbite chwiejnie, spragnione bezmiaru 
Do zaniedbanej powracają głębi 
Z której powstały -- i nadal w niej kwitną. 
Zieleń ich możesz nazywać błękitną -- 
I purpurową i złotą.... W wód cieniu 
Jest nią i nie jest, posłuszna imieniu 
Które jej nadasz, muśnięty fal wzrokiem. 
Woda pod światło drzew liście kołysze 
Wsłuchane w szmer swój nad wodą i w ciszę 
Pod umówionym w głębinie obłokiem. 
Po jego piętrach, od podstaw do szczytów 
Wspak odwróconych w kształt sprzecznej ruiny, 
Duch, wzwyż stąpając, wciąż schodzi w głębiny, 
Z państwa purpury w świat zgasłych błękitów. 
I, schodząc, barwy odmienia bez końca: 
To -- purpurowy, to -- czaaary, to -- złoty, 
Posłuszny zejściu swojemu w ciemnoty 
Wód, zapatrzony w przeróżną śmierć słońca. 
Śmierć, co zagrzęzła w odmętach wieczoru, 
Spoza chat czubów i przyłbivy młyna 
Jeszcze się resztą świateł przypomina 
Tobie i twemu wśród sadów jezioru...