Wicher i mrok.
W całej naturze dreszcz —
Chmury po niebie rozlały ciężki ołów —
I na groźny połów
Zimnych strumieni wyrzuciły stok
I rzęsisty zesłały deszcz.
Przez niebios całun pochmurny
Wyją wichry straszliwymi nokturny —
W krzyżujących się dzikich skowytach
Rozpętane pędzą po błękitach —
I świszczą, świszczą, świszczą swe boleści.
Coraz inaczej się kłębi ich treść bez formy i forma bez treści
I dmą w kierunkach coraz innych.
Podobne szaleńców snom!
Siekana biczów tysiącami płynnych
Ziemia zajękła!
Zeszły się dwie chmury
W taniec ponury
I w uścisku pierś im pękła!
Z tego umarłego uścisku,
W purpurowym błysku,
Wybiegła żmija z płomienną źrenicą,
A za żmiją błyskawicą —
Zahuczał grom!
Zahuczał — wstrząsnął przestworza ogromy
Zahuczał — wstrząsnął niebiosa i glob
I tak pędził przez błękitów strop
Jakby chciał go zmiażdżyć na atomy!
Rozerwawszy milczenia łańcuchy,
Ryczał swym najpotężniejszym głosem —
I śród wichrów dzikiej zawieruchy,
Jakby piekieł wiódł za sobą duchy,
Pędzi ziemi grozić swym chaosem.
Gędźbą piekielnych
Sił
W igrzyskach weselnych
Swą wił,
I błyskał purpurą
Ogniowych żył.
I ponuro, ponuro, ponuro —
Wył!
W drgnieniach elektrycznych,
W ogniach błyskawicznych,
Po lazurach bezgranicznych
Z tajemniczych sfer —
Od złotych skier
Pędzi ku złotym skrom!
Chmur całuny —
Wichrów tabuny —
Błyskawic łuny —
To jego struny!
I na tej lutni swe tajemne runy,
Za gromem grom,
Huczą pioruny!
Gną się, kołyszą się, jęczą drzew rozłożyste konary
W wichrów szalonym podmuchu i w ryku piorunów ognistym!
Drży każda sosna od tej straszliwej muzyki,
Aż ku ziemi się chyli. Ramionami rzucają modrzewie,
Niby ptak, który skrzydłem rannem boleśnie trzepocze;
Srebrzystymi wieńcami swych rozpłakanych gałęzi
Brzoza się modli do ziemi i łzami się macierz zalewa,
Łzami, co w mokrych strugach obłoki jej z deszczem posłały.
Olcha potrząsa liściem, strwożona o kruchy swój pień,
Grab się kryje przezornie pod rozłożysty dąb;
Grochem łez purpurowych płacze kalina serdeczna,
Dąb tylko, niby kolumna, stoi niezłomny i cichy,
Zła czy dobra mu dola przypadnie, on czeka spokojnie:
Niczem dlań wichry, ni deszczu strumienie ulewne, ni gromy.
A w okół drzewa gną się, kołyszą się, jęczą,
Liście gwiżdżą w tańcu śmiertelnym.
Dzikie róże, dzwonki, lebiodki,
Złote jaskry, lilowe stokrotki —
Wszystko kwiecie, co ozdabia lasy,
Powalone wije się w agonii
I, straciwszy czystość swojej krasy,
Leży w błota czarnej toni.
Grunt się przemienia w błoto gliniaste, brudne i czarne,
Ptaki się skryły w dziuple drzew tajemne,
Zwierzęta w nory uciekły podziemne
I nie śmią spojrzeć na to widmo cmentarne,
Co leci
W wichrów zamieci,
W drzew trzaskających rozłomach —
W błyskawic sieci
I gromach!