I.
Za ogrodem śród drożyny
Purpurowe kwitną głogi
Przy nich siny krzew tarniny
A za niemi pól rozłogi.
Kwadratowe — w krzyż splecione
Podwójnymi lśnią kolory
Pola czarne i złocone —
Te ścierniska, te ugory.
Pozłociste żniw mogiły,
Hebanowe siejb kołyski,
Śmierć i życie — bratnie siły —
Mkną, ujęte w dwa uściski.
II.
Melancholia zżętych łanów
Karmi tylko gąski białe;
Stada owiec i baranów
Gryzą słomki pozostałe.
Grobem dyszą pół rozłogi,
Choć nad każdem śmierci łożem —
Niby chaty — stoją stogi,
Woniejące złotem zbożem.
III.
Po szerokim — po ugorze
Ze swym pługiem rolnik kroczy,
Twardą ziemię ciężko orze,
Wyostrzonem radłem toczy.
Orze ziemię lat tysiące
I zasyła modły w nieba
O pogodę i o słońce —
Słowo boże — i kęs chleba.
IV.
Raźny, chociaż niewesoły,
Idzie bruzdą i powraca
I pogania swoje woły.
Skroń mu potem zlewa praca.
Włos ma płowy — szare oko —
Twarz od słońca ogorzałą —
Barki silne — pierś szeroką
I koszulę nosi białą.
W koszulisku swojem lnianem,
W białych lnianych spodniach — bosy —
W kapeluszu swym słomianym
Swoje ciche spełnia losy!
V.
Dziwna postać ta oracza!
Idą — płyną pokolenia,
Jego nic nie przeinacza,
Jego ducha nic nie zmienia.
I tak kroczy śród gorąca,
Jak na wyżni gdzieś Irańskiej,
Jakiś duch z przed lat tysiąca,
Jakiś wid starosłowiański.
Takim był on za dni Lecha
Za Lumirów i Bojanów:
Nieruchoma wiejska strzecha
Nie zna świata huraganów.
Gdzieś na świecie wyły burze,
Świat niejedno stworzył dzieło;
On niezmienny w swej naturze:
Skrzydło dziejów go nie tknęło.