*** (I nie miłować ciężko, i miłować...)

Autor:

I nie miłować ciężko, i miłować.
Nędzna pociecha. Rozkosz i cierpienie
W jedno się wiążą — niepewność. Takowa-ć
Dola człowiecza. Wszystko przyrodzenie
Żyje miłością. Tylko syn człowieka
Wciąż za nią goni i od niej ucieka.

Niemiłowawszy, będziesz martwym głazem;
Miłując spłoniesz na popiół. Gorące
Spojrzenie w piersiach utkwi ci żelazem;
Noc — zda się wieczną, rychło gaśnie słońce:
A ciężko widzieć słońce, gdy się mroczy,
Ciężej noc widzieć, gdy się wiekiem toczy.

Jak zabłąkane dziecię, dusza nasza
Drży u tej drogi rozstajnej żywota:
Tu ją surowy, zimny mrok przestrasza,
Tam rozpalonym płomieniem migota
Z ognistych niebios zorza purpurowa:
Którędy-ż pójdę, co mi jutro chowa?

Komu jest obcą miłość, — czyli przeto,
Że nie napotkał jeszcze swej bogini;
Czy, że zbyt dumny, aby przed kobietą
Uklęknąć tak jak się klęka w świątyni;
Czy, że zbyt zimno własne czucia bada,
Iż nim zapłoną, gasną — temu biada!

Czy przeto obcem mu ducha wesele,
Że zbyt samotnie jego dumy płyną;
Czyli, że bratnich dusz ma nazbyt wiele,
Aby z nich jedna mogła być jedyną;
Czy, że z miłością jej siostra — śmierć blada,
Zawsze mu serce mrozi — temu biada!

Bo on nie pójdzie różami opięty,
Nie pozna życia najcudniejszej woni —
I w końcu powie: — Ja byłem wyklęty;
Nie było dla mnie majowej harmonii!
Raczej się wcale nie rodzić niżeli
Nie znać melodii, w której śnią anieli.

Duch jego głodny, a sieroctwem drżący,
Choć jako bóstwo byłby doskonały,
Łamać się będzie od tej brakującej
Ducha połowy, co tworzy kryształy.
I zawsze będzie — smutny i samotny —
Jakby u brzegu przepaści wilgotnej...

Miłość jest własny bieg życia naszego.
Ona jest jego pełnią księżycową,
W niej jest modlitwa, w niej bytu całego
Prawda najwyższa i jedyne Słowo,
Chwała i rozkosz. W niej, jak słońce w fali,
Miłość wszechistot złotą skrą się pali.

Wszystkie sny moje za wiatru szelestem
Znikły rozwiane we mgle rozczarowań;
Samotny jestem, rozpłakany jestem
I pragnę słońca i snu pocałowań.
Oto się wieczór zarumienił cichy
I rozemknęły się róży kielichy.

Oto się wiosna w mem sercu zbudziła,
Krzew moich uczuć znów się zazielenił,
Oto bogini mi się objawiła...
A czemuż bym jej boginią nie mienił,
Gdy w niej się cała myśl duszy mej streszcza,
Cała serdeczność moja się wypieszcza?...

Kocham... ach, kocham! Oto ku mnie spływa
Szelestu skrzydeł i ptaków śpiewania
I blasków pełna — i wonią pieściwa
Dusza, co dłonią siostrzaną odsłania
Mej ciemnej duszy świetlane szafiry,
Dźwięczne melodią złotostrunnej liry.

Ile uśmiechów — ach! ile pogody —
I słodkich spojrzeń ile — ile wzruszeń —
Ile zapału i krwi życia młodej —
I pocałunków — i czaru pokuszeń —
Ach ile niebios — i ile uroku —
Ile... Ach, cóż to? cóż to? Łzy w mem oku?..

Ach, każdy uśmiech staje się trucizną,
Spojrzenie każde — pomarszczeniem czoła,
A pocałunek każdy — siną blizną,
Każda pokusa cierpienia wywoła
A każdy urok jest złudą przemienną,
A każdy zapał — jest nocą bezsenną.

Kto od tęsknoty płonął i usychał —
I śnił — i marzył — i wątpił — i wierzył —
I noce nie spał — i płakał — i wzdychał,
I na dwie dusze swą duszę rozszerzył; —
Kto znał miłości wieńce i kajdany:
Ten wiecznych cierpień poznał siew różany.

Czytaj dalej: Lilith - Antoni Lange