Dość już nieba! Dość błękitu!
Straszno patrzeć w nieskończoność —
Drobniejszego chcę zachwytu —
Ach zieloność, tu zieloność...
I przyparłem wzrok do ziemi,
Trawa bujna tu rozkwita —
Kwiaty różnobarwistemi
Przedziargana i okryta.
Na murawie tu się ściele
Pod cieniami mego drzewa
Różna trawa — różne ziele —
Tymotejka i kostrzewa.
Śród piołunów i łopuchów —
Niby śniegu białe płaty,
Albo łoża białych puchów,
Dzikiej marchwi białe kwiaty.
Złote jaskry, fioletowe —
Gęste kępy macierzanki,
Rzadsze maki purpurowe:
Pleść je w wianki dla kochanki.
Ponad szumem traw i zgiełkiem
Nad wysoką — nad dziewanną —
Drga skrzydełkiem, niby szkiełkiem,
Złota ważka — zwana panną.
Drobny wietrzyk trawę chyli
I po licach muska kwiaty —
Nadpowietrzny rój motyli
Pląsa po nich w tan skrzydlaty.
W cieniu trawy niewidzialne
Rozmawiają ziół mieszkańce —
Toczą boje tryumfalne,
Lub zawodzą raźne tańce.
Wielką rzeszą — idą — śpieszą
Na igraszki, czy na boje:
Tak mnie bawią — tak mnie cieszą,
Dzieci łąki — dzieci moje!
Na gałęziach w drzew zieleni,
Skryci łąki mej śpiewacy,
Uskrzydleni, — a natchnieni
Śpiewają mi gwarni ptacy.